Lucjan Bohme ma lat około trzydziestu i jest komornikiem, pracującym w jednym z dolnośląskich miast u podnóża Sudetów. Miasto było niegdyś prężnym ośrodkiem przemysłowym, dziś boryka się z biedą i bezrobociem - komornik ma więc szerokie pole do popisu. Bohme cieszy się uznaniem nie tylko swoich zwierzchników, ale i całego miejscowego środowiska prawniczego: osiąga znakomite wyniki, może się poszczycić 80-procentową ściągalnością długów. Ale młodemu i ambitnemu Luckowi to nie wystarczy. Wkracza do miejscowego szpitala, by zająć na poczet długów aparaturę na oddziale intensywnej terapii. Starcie z lekarzami i dyrekcją szpitala ujawnia nie tylko jego bezwzględność, ale i pychę, w jaką coraz wyraźniej popada.
Tak to już jest, jak na siłę robi się z polskiego filmu hit. Obejrzałem i... drugi raz już bym tego nie zrobił. Zamiast opowieści "o nawróceniu" wyszła opowieść o sam nie wiem czym. Może nieco przesadzę,ale dam aż 5. Marmik 12-09-2006, 22:55 przyjemnie sie ogladalo, tym bardziej ze tematyka jest wzglednie niewyeksploatowana; ci ekawie ukazane uklady w kregach okoloprawniczych, moralnosc samych bohaterow niestety wyczuwalnie sztuczna, ale to juz niedociagniecie rezyserskie gdyz do aktorow raczej sie przyczepiac nie mozna. warto podkreslic skromnie podane a solidne zdjecia, w sumie - niezly polski film. 9 za podejscie. ruddy 23-11-2005, 12:57 Po obejrzeniu "Komornika" miałem wrażenie, że każdy jest tam jakby ze "swojego" filmu. Chyra, ktorego zresztą bardzo cenię, trochę jak z "Długu" i "Pogody na jutro", genialny zwykle Frycz zagral tutaj jakby zszedł z planu "Nigdy w życiu!" i wypuszczono z niego powietrze. Najbardziej jednak zawiodłem się na Opani, który chyba zbyt długo gra już w "Na dobre i na złe". Powstał z tych kawałków mizernej jakości patchwork i gołym okiem widać, że żaden kawałek nie pasuje do pozostałych. Szkoda, bo pomysł był ciekawy. Reżyser chciał pewnie nwiązać do swojego i innych dzieł ery moralnego niepokoju, ale napięcie zupełnie nie to, rys psychologiczny postaci zbyt płytki, niektóre sceny wręcz infantylne, zupełnie niewiarygodne albo mało przekonywające, jak choćby ta, kiedy bohater mówi: "Nie zabronicie mi być dobrym!". A kiedy z kolei następuje w nim przełom, to mamy wrażenie, że mówi, to co mówi i robi, to co robi, bo tak mu kazał reżyser. Nie ma tam nawet cienia dramatyzmu sceny, kiedy np. Filip Mosz wyrzuca taśmę filmową w "Amatorze" Kieślowskiego albo w tym samym filmie, kiedy rozmawia z dyrektorem zakładu, albo z kolegą, który przez niego został zmuszony do odejścia z zakładu lub wreszcie, kiedy kieruje na siebie obiektyw kamery. Podobnie zresztą w "Wodzireju". Tam Falk udowodnił, że to wzystko potrafi. W "Komorniku" tego zabrakło. Nie przejęła mnie zupełnie scena, kiedy bohater wchodzi do sądu i widzi powieszonego chłopaka, który zrobił to, bo ten złamał mu karierę. Czy o to chodziło? Chyba nie. Nie pomogła również muzyka, a wręcz przeciwnie. Przytłoczyła i zgniotła film doszczętnie. Zapewne miała potęgować napięcie, ale czy można potęgować napięcie, jeśli go w ogóle nie ma? Z ogólnej szarzyzny i nudy wybijają się dwie role kobiece: Małgorzaty Kożuchowskiej - chciałbym częściej widzieć ją w takich "ognistych" epizodach i Kingi Preis, która po raz kolejny potwierdziła swój profesjonalizm. Podsumowując, zupełnie nie rozumiem festiwalowego werdyktu jury. pshemeq 22-11-2005, 23:18
|