"Jestem" jest opowieścią o jedenastolatku, który po przypadkowej ucieczce z domu dziecka, nie szukany przez nikogo, nie oczekiwany przez matkę, u której chciał zamieszkać - zostaje sam ze sobą.
Kundel nie skarży się na swój los, nie wini nikogo, tylko stara się zmierzyć z życiem na własny rachunek, mając mimo wszystko świadomość istnienia innego, lepszego świata. Być może właśnie ta świadomość daje mu siłę i nadzieję, pozwala marzyć, wierzyć i być... Nie są to, na szczęście, marzenia o życiu dostatnim, tylko o życiu pełnym.
Jest dzielny, nie skarży się, nie mazgai. Czuje, że prawdziwe, dorosłe życie już się dla niego zaczęło i zdany na samego siebie musi tę próbę wytrzymać. Jest samodzielny i niezależny. I jak się wydaje, tej niezależności stara się bronić.
Znajduje swój "dom" na opuszczonej, wielkiej, starej barce. Zaprzyjaźnia się z dziewczynką mieszkającą opodal w prawdziwym i dostatnim domu. Tak dla niego, jak i dla niej, to przypadkowe spotkanie przynosi ze sobą nie tylko pierwsze zauroczenie, czy może nawet zakochanie, ale i wielkie, wspaniałe odkrycie - na świecie niekoniecznie trzeba być samotnym. Jeśli ma się szczęście, można znaleźć tych, którzy czują jak my, mają podobne dylematy, tak samo postrzegają świat...
Film widziałem już w połowie września w kinie w Sopocie, "wypożyczony" po sąsiedzku z festiwalu w Gdyni. Znając wcześniejsze filmy Kędzierzawskiej, oceniam, że to kolejny film w konsekwentnej drodze reżyserki zgłębiania historii małych bohaterów pozostawionych w życiu samym sobie. Film udany, i - wbrew temu co napisał Paweł T.Felis w "Gazecie Wyborczej" - wcale nie drażniący przeestetyzowaniem kadrów, jak dajmym na to np. w "Nic"; mimo wszystko zdjęcia sa tu bardziej "naturalne" niż w poprzednim filmie autorki. Osobna kwestia to muzyka Michaela Nymana, istotnie nadmiernie eksponowana i nazbyt miejscami "zagłuszająca" film. Cóż, Kędzierzawska poddała się sile marki światowego kompozytora. Warto, bo nikt tak nie pokazuje dzieci w kinie i nikt nie ma takiej ręki do wyszukiwania genialnych małych aktorów jak Kędzierzawska. I to w tak osobistej i autorskiej formie. Bartuch 04-11-2005, 10:56
|