"Nie rozumiałem, co to Białoruś, ale to słowo spodobało mi się" - Franek wspomina swe najmłodsze lata. Podobnie jak jego rówieśnicy, przyszedł na świat w momencie, gdy kruszał dawny porządek. Wkrótce po rozpadzie Związku Radzieckiego wielu Białorusinów uwierzyło, że przyszedł czas niepodległości. Ojciec Franka, Wincuk Wiaczorka, założył wówczas liceum, które miało kształcić przyszłą elitę białoruskiej inteligencji. Jednak sen o swobodzie nie trwał długo. W 1994 roku ster prezydenckich rządów objął Aleksander Łukaszenka. Nowa władza nie potrzebowała białoruskich patriotów - Łukaszence wystarczał "człowiek sowiecki". Na oczach wielu świadomych tego procesu mieszkańców Białorusi w kraju coraz bardziej ograniczano demokrację. Tępiono nawet język białoruski. Ojczysta mowa Franka znikała z mediów, ze szkół, z życia codziennego. W końcu zdelegalizowano także białoruskojęzyczne liceum Wincuka. Ojciec Franka, działacz opozycyjny, coraz rzadziej pojawiał się w domu, nękany przez władze ciągłymi aresztowaniami. Ale Franek i jego rówieśnicy nie poddali się. Naukę w liceum kontynuowano, tym razem jednak w podziemiu. Inteligentna, utalentowana młodzież nauczyła się na różne sposoby wyrażać swój patriotyzm i niezadowolenie z białoruskiej rzeczywistości. Wydają gazetki i płyty z własną muzyką. Roznoszą także ulotki, ryzykując to 2-letnim pobytem w więzieniu. Ale uważają, że warto. Jest początek 2006 r. Zbliża się termin wyborów prezydenckich. Korzystając ze zmian w konstytucji, Łukaszenka szykuje się, aby po raz trzeci stanąć na czele państwa. Mimo represji, zastraszania i groźby milicyjnych prowokacji oraz przejmującego mrozu, młodzież wraz z tysiącami mieszkańców Białorusi bierze udział w wiecu na głównym placu Mińska, protestując przeciw fałszerstwom wyborczym reżimu. I choć wierne władzy służby bezpieczeństwa rozpędzają demonstrację i niszczą miasteczko namiotowe zebranych, Franek i jego przyjaciele wciąż mają nadzieję, że ich kraj będzie kiedyś wolny. [TVP]
|