Znakomity debiut o środowisku nielegalnych imigrantów z Meksyku w USA oraz o skradzionej tożsamości. Ta prowokująca historia to również dogłębna analiza człowieka pragnącego być kochanym. Juan i Pedro spotykają się w ciężarówce pełnej meksykańskich imigrantów jadących bez dokumentów do Nowego Jorku. Pedro pokazuje Juanowi zapieczętowany list od matki i opowiada nowemu przyjacielowi, że jedzie na pierwsze spotkanie ze swoim ojcem Diego, bogatym restauratorem, którego dotąd nie wiedział. Niestety, rano budzi się okradziony, ląduje na ulicy, jest kompletnie zagubiony w obcym mieście. Jest głodny, nie zna języka, nie ma pieniędzy i żadnego punktu zaczepienia. Snując się bezradnie po Nowym Yorku, który zamiast wielkiej, imponującej metropolii przypomina raczej bezduszną dżunglę, spotyka Magdę, dziewczynę, która łapie się wszelkich sposobów, by zarobić pieniądze. Pedro opowiada jej swoją historię i obiecuje pieniądze w zamian za pomoc. Dziewczyna zgadza się. Skazani na siebie, uczą się siebie na wzajem i poznają swoje światy. Poza układem zaczyna łączyć ich coś na kształt przyjaźni.
Tymczasem Juan pojawia się u Diego z listem, twierdząc, że jest jego synem. Początkowo mężczyzna wygania chłopaka, każąc mu zniknąć z własnego życia. Z czasem jednak rodzi się w nim głęboko uśpiona, ojcowska miłość - miłość, która nie zna granic i nadaje życiu sens.
„Ojcze nasz. Krew z krwi” to znakomity przykład amerykańskiego kina niezależnego rodem z Sundance charakteryzujący się szybkim tempem i niespodziewanymi zwrotami akcji.
„Padre nuestro” to festiwalowy tytuł filmu – inny tytuł tego obrazu to „Sangre de mi sangre” czyli krew z krwi.
„Ojcze nasz” to znakomity przykład amerykańskiego kina niezależnego rodem z Sundance charakteryzujący się szybkim tempem i niespodziewanymi zwrotami akcji.
Bardzo mi przykro, ale nie jest to dobrze zrobione, a przede wszystkim tempo zdecydowanie nie jest szybkie. Zdjęcia i dialogi wołają o pomstę do nieba Wojtek Makowski 24-07-2009, 12:45
|