Tytułowe Lourdes to jeden z największych na świecie ośrodków kultu maryjnego i coroczny cel pielgrzymek ponad miliona osób, a dla niepełnosprawnych i ich rodzin często rozpaczliwa nadzieja na cudowne uzdrowienie. Film Hausner pełen jest sceptycyzmu względem boskich interwencji i religii samej w sobie: już krążący pośród stróżów bazyliki dowcip o Maryi chcącej jechać na wakacje do Lourdes, bo "nigdy tam nie była", mówi pod tym względem dość sporo. Austriaczka nie przypuszcza jednak zmasowanego ataku na struktury klerykalne czy same podstawy wiary, nie próbuje też obcesowo sprzedawać własnej ideologii. Jedyne na co sobie pozwala, to wyrażenie wątpliwości. Jeśli Bóg istnieje, dlaczego pozwala na ludzkie cierpienie?
Swój film Hausner opowiada z perspektywy przykutej do wózka Christine (świetna Sylvie Testud). Gdy po wizycie w Lourdes, niespodziewanie odzyskuje ona kontrolę nad swym sparaliżowanym ciałem, powstaje niepewność. Boska interwencja czy medyczny fenomen? Hausner nie szuka usilnej odpowiedzi na to pytanie, ukazując jedynie paradoks całego zdarzenia. Cudowne ozdrowienie Christine budzi zazdrość innych niepełnosprawnych, podobający się jej mężczyzna nagle okazuje zainteresowanie, a medyczna komisja prawi nad regulaminem uznania tego wszystkiego za cud. Jednocześnie spomiędzy tych wydarzeń wygląda nieustannie towarzyszący niepokój o to czy poprawa zdrowia jest trwała. Gdy w ostatniej scenie filmu reżyserka kieruje kamerę na Testud, która za pomocą pojedynczego spojrzenia wyraża niepewną przyszłość swej bohaterki, film staje się kompletny.
"Lourdes" to dzieło zaskakująco wyważone i dojrzałe, czyniące z karkołomnego połączenia religii i kalectwa historię cudownie niebanalną, daleką emocjonalnemu patosowi, a jednocześnie nieunikającą ryzykownego humoru. Ale nawet wtedy młoda reżyserka nie pozwala sobie na ideologiczną agresję czy subiektywną kpinę - w jej filmie ponad wszystko liczy się troska o kruchą bohaterkę. A w dzisiejszym kinie wcale nie jest takie powszednie.
"Po Michaelu Haneke, po Ulrichu Seidlu kolejny austriacki filmowiec, reżyserka, pozwala przyjrzeć się uświęconym społecznym rytuałom z chłodnym dystansem, na granicy okrucieństwa." Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza
"Dzieło zaskakująco wyważone i dojrzałe, czyniące z karkołomnego połączenia religii i kalectwa historię cudownie niebanalną, daleką emocjonalnemu patosowi, a jednocześnie nieunikającą ryzykownego humoru." Piotr Pluciński, Stopklatka.pl
jak napisał krytyk "dzieło zaskakująco wyważone i dojrzałe..." jednak jest coś jeszcze! Ten film posiadł atrybut wpływania na aktualną rzeczywistość widzów. Zagrany jest tak sugestywnie, że można poczuć na swoim ciele paraliż i jego cudowne ustępowanie, oraz wiele innych niezwykłych doświadczeń w sposób maksymalnie bezpośredni. Ale to jeszcze nic!!! Mieliśmy zaszczyt i przyjemność oglądać ten film w sali klubowej w towarzystwie osób głeboko wierzących, w zapachu pelis zabezpieczonych przed molami, odbierając nie tylko grę aktorów, ale i reakcje publiczności, będące lustrzanym odbiciem tego co działo się na ekranie. Jednym słowem przeżycie mistyczne, możliwe tylko w sali klubowej kina charlie!!! polecam. pirondel 08-02-2010, 12:18 a mnie się udało zobaczyć na Studyjnej i jestem niesamowicie poruszona. REWELACJA! D. 07-02-2010, 11:52 Film bardzo ciekawy...,niestety rozumiem Poprzednika...ech... x 02-02-2010, 12:00 O, Lourdes na Klubowej. Znaczy się w Charliem wszystko w normie. Im bardziej film warty obejrzenia,tym bardziej spychany na margines.A ja filmów w tej klitce nie lubię oglądać. Trudno, obejrzę gdzieś póżniej. lekceważony fan Charliego 29-01-2010, 18:27 a może tak : taniec z przystojnym mężczyzną zakończył się fatalnie, podobnie jak ich niedoszły romans/związek - mimo odzyskania sprawności bohaterka nie odnalazła upragnionego szczescia które miało jej zagwarantowac uzdrowienie - wszystko wraca do punktu wyjścia, wraca na wózek bo tam była szczęśliwsza, to jedna z mozliwych interpretacji ale oczywiscie autorka zostawia widza ze znakiem zapytania w tej kwestii , Film piekny, dający do myslenia, z powalającymi dialogami. Polecam. Tomasz 29-01-2010, 12:59 Lourdes, przez niektórych zwane "piekłem wiary", to tygiel wszystkich możliwych ludzkich emocji. Już samo podjęcie przez młodą reżyserkę tematu wiary w zderzeniu z ludzkim cierpieniem wydaje się być aktem sporej odwagi. Natomiast efekt końcowy zasługuje naprawdę na słowa uznania. Hausner nie drwi,nie atakuje, nie demonizuje, nic nie narzuca - skupiając się na głównej bohaterce stawia tylko znaki zapytania,poddaje w wątpliwość, prowokuje do przemyśleń. Kapitalna scena końcowa może być interpretowana jako wyraz niepokoju, niepewności co do przyszłości Christine lub jako spełnienie oczekiwań pozostałych członków grupy, bo przecież większość z nich czuła się "bardziej komfortowo" gdy jednak Christine siedziała na wózku. Septimus 29-01-2010, 10:53 jak interpretujecie ostatnią scenę, tzn to że siada? Tomasz 28-01-2010, 22:22
|