"Unmade beds" to chropowaty portret dwudziestolatków. Rzecz dzieje się w Londynie, ale obraz pokolenia otwartych granic nosi znamiona uniwersalności. W dodatku jest bardziej przekonujący niż w udramatyzowanym amerykańskim "Żyć szybko, umierać młodo" czy hiperpoprawnym politycznie francuskim "Smaku życia". Choć może to już inna generacja?
Axl, z Hiszpanii przybył do miasta Big Bena w poszukiwaniu ojca, Vera opuściła Belgię i zawitała na Wyspy Brytyjskie, aby rozpocząć od nowa życie po rozstaniu z chłopakiem. Trafiają na siebie w otwartym dla innych mieszkaniu Mike'a . Nie znaczy to, że połączą się w parę. Androgyniczny chłopak, będący gdzieś w połowie między Ianem Curtisem a współczesnym emo, znajdzie ojca, ale będzie rozczarowany tym, że Anthony Hemmings nie okaże się śmieciem, a całkiem zaradnym, nudnym człowiekiem. Nie wyzna agentowi nieruchomości, dlaczego zadawał tak intymne pytania w trakcie rzekomych poszukiwań lokum. Zwyczajnie ładna Vera pozna miłego chłopca, ale sparzona będzie trzymać go na dystans - nie da mu numeru telefonu, spotkania pary odbywać się będą o ustalonej porze w ustalonym miejscu. Co jeśli któreś z nich się spóźni?
Młodzi bohaterowie są dobrzy w zawieraniu szybkich znajomości, takich na chwilę. Znieczulający udrękę żywota alkoholem Axl nie pamięta potem nawet zapoznanych uprzedniego wieczora osób. Wszyscy nieufnie i z dużą dozą rezerwy spoglądają na relacje, które wymagają zaangażowania. Pijaństwo, wygłupy, przypadkowy seks, rozmowy z nieznajomymi są dużo łatwiejsze. Taką znajomość bardzo łatwo przerwać. Wtedy można bez obciążeń rzucić się w wir następnej relacji na kilkadziesiąt godzin. Ważne jest, by mieć w tym całym galimatiasie swój własny kąt. Wystarczy łóżko, w którym można zwinąć się w kokon, schować przed światem, uleczyć z bólu samotności.
Współczesna komuna zagubionych w wielkomiejskim życiu dużych dzieciaków. Takiego obrazu nie sposób nakreślić w jasnych barwach. Na ekranie dominują różne odcienie szarości, mroczne knajpiane przestrzenie. Pod czaszkę wwierca się również fascynująca muzyka, stanowiąca istotny element narracji. Post-rockowe i indie rockowe brzmienia idealnie korespondują z losami kolejnych reprezentantów generacji nic. Szukający życiowej przystani bohaterowie odnajdują się na moment w tańcu.
Co takiego zawarł na ekranie Dos Santos, że jego film deklasuje "London" Hunter Richardsa, czy dwa tytuły wspomniane na początku? Odpowiedź czeka u kresu filmowej opowieści.
niezbyt głęboki, ale uroczo śliczny. miły. prawie że 'lekki'. ładny i miły, pozytywny. meg 18-03-2010, 20:24 nie nudziłem się ani chwili, jak dla mnie świetne europejskie kino okraszone cudną muzyką. polecam :) Zibi 14-03-2010, 22:03 Poszedłem do kina w pośpiechu i nie najlepszym nastroju. Film wydał mi się pretensjonalny i momentami przeraźliwie nudny. Po seansie byłem jednak wyluzowany i weselszy. kri100 13-03-2010, 22:31 Film, dla mnie rozczarowujący, w dodatku nie z kopii. Za dużo w nim fałszu, pseudopoetyckości.Ale zobaczyć można. A. 10-03-2010, 18:36 szkoda tylko, że film pod koniec się zaciął, a potem był napis: skip to chapter 2. to znaczy, że jest z nośnika cyfrowego, a ja jakość dźwięku mam lepszą niż na sali kameralnej. dajcie znać, jak będziecie to mieć na taśmie 35 mm. Z. 01-03-2010, 15:08 kto zrobil opis? prosze o ksywe/imie autora/ke :] bardzo dobrze napisane! wybiore sie! brb 26-02-2010, 14:45
|