Sherry Horman decydując się na ekranizację bestsellerowej powieści „Kwiat pustyni” dokonała w pewnym sensie rzeczy niezwykłej. Udało jej się opowiedzieć historię somalijskiej modelki i ambasadorki ONZ – Waris Dirie – w lekki ale i niezwykle przejmujący sposób. Film ma w sobie elementy komediowe, bardziej służące rozładowaniu napięcia, niż zabawianiu widza, jak również momenty wielce dramatyczne, a nawet naturalistycznie okrutne. Wszystko razem tworzy jednak spójną całość.
Życie Waris Dire to wręcz wzorcowy fundament dla dobrego scenariusza filmowego. Somalijka swój dzieciństwo spędziła na pustyni, wśród Nomadów. W wieku trzech lat, zgodnie z tamtejszą tradycją, została „obrzezana”; w wieku lat trzynastu – wydana za mąż za dojrzałego mężczyznę. Dla Waris to było już za wiele – przed ceremonią zaślubin dziewczynka postanowiła uciec przez pustynię do Mogadiszu, gdzie mieszała jej dalsza rodzina. Następnie trafiła do somalijskiej ambasady w Londynie w charakterze pokojówki; później pracowała jako sprzątaczka w McDonaldzie. Tam też spotkała przypadkowo pewnego wpływowego fotografa, który zwrócił uwagę na jej niezwykłą urodę…
„Kwiat pustyni” można odczytywać na wielu poziomach i jest to z pewnością wielka zaleta tej produkcji. Patrząc najbardziej powierzchownie – to niezwykle ciekawa i emocjonująca historia, lub raczej – „droga”, dziewczynki z pustynnej wioski afrykańskiej, która staje się światowej sławy modelką, ambasadorką Organizacji Narodów Zjednoczonych i pisarką. Jest to jednak również opowieść o utracie kulturowych korzeni oraz ważny głos w sprawie okrutnej (w wielu państwach już zakazanej prawnie) tradycji „obrzezania” kobiet i dziewcząt.
Co jednak wydaje mi się niezwykle interesując w filmie Horman, to próba zrozumienia tego zjawiska i jednoczesne okazanie szczerego współczucia dla głównej bohaterki. Reżyserka nie chce nam pokazać drogi Waris z zacofanej, afrykańskiej „nory”, do cywilizowanej i wyzwolonej Europy. Zarówno Horman, jak i sama Dirie, odnoszą się z wielkim szacunkiem do kultury somalijskiej. Nie uciekają jednak od problemu – rytualnego okaleczania, które dla wielu dziewczyn kończy się albo śmiercią, albo traumą trwającą całe życie. Problemu, który, zdaniem Waris, nie jest częścią somalijskiej religii, a raczej jej niezdrowym wypaczeniem (jak sama wspomina – Koran nic na temat obrzezania nie mówi).
W przejmujący sposób została w „Kwiecie pustyni” przedstawione zderzenie Waris z nowym, europejskim porządkiem świata. Bohaterka ze łzami w oczach dziwi się, że jej brytyjska znajoma nie była obrzezana jako młoda dziewczynka. Wydaje się, że całe cierpienie Waris po prostu okazało się daremne i niepotrzebne.
Słowa uznania dla Liya Kebede, która wcieliła się w rolę głównej bohaterki. Jej postać jest wyrazista, optymistyczna ale i przesiąknięta dramatyzmem (zasługa również znakomitej reżyserii i prowadzeniu aktora). Postaci (pierwszo i drugoplanowe) to w ogóle mocna strona tego filmu – złożone, ciekawe psychologicznie. Na uwagę również zasługują świetne zdjęcia, szczególnie w scenach kręconych na pustyni, i muzyka. Historia opowiedziana jest z lekkim zaburzeniem chronologii, co jednak nie utrudnia w żaden sposób odbioru, a raczej podsyca napięcie. Nic, tylko wybierać się do kina!
Stopklatka.pl
|