Wenecja, rok 1763. Pisarz Lorenzo da Ponte prowadzi rozpustne życie. Kiedyś był księdzem, ale liczne skandale i romanse sprawiły, że został wydalony do Wiednia. Wspierany przez przyjaciela i mentora, Giacomo Casanovę, zostaje przedstawiony ulubionemu kompozytorowi cesarza - Salieriemu i nowo przybyłemu na dwór Wolfgangowi Amadeuszowi Mozartowi. Próbując zaszkodzić karierze Mozarta, Salieri przekonuje cesarza Józefa II, by ten zatrudnił nieznanego libertyna, jako autora libretta do "Wesela Figara". Stanie się jednak inaczej. Namiętny charakter da Ponte, który znów zakochał się do szaleństwa i jego sentymentalne spacery po Wiedniu posłużą mu także za inspirację do napisania genialnego libretta do jednego z najpiękniejszych i najmocniejszych dzieł Mozarta - "Don Giovanniego".
W "Ja, Don Giovanni" poszczególne elementy obrazu pozornie wzajemnie sobie przeczą, a w rzeczywistości konstytuują przestrzeń rozpostartą między realnością i fantazją, biografią i spektaklem. Dekoracje w sekundę zamieniają się ekrany, na których projektowane są wytwory wyobraźni Da Ponte i Mozarta. Wirtuozersko skomponowane ze światłocieni i wyrazistych kolorów zdjęcia Storaro rysują granice między sztuką i życiem, podczas gdy wieloplanowa inscenizacja je zaciera. Film Saury jest barokowy, pełen ornamentyki, finezyjny), ale wszystko działa tu w służbie myśli przewodniej.
Saura porusza w "Ja, Don Giovanni" kilka ciekawych kwestii. Jeśli spojrzeć na ten film w kontekście biografii, zwraca uwagę fakt, że jest ona immanentnie zespolona z kreacją, co stoi w opozycji do klasycznego biografizmu - także filmowego. Przede wszystkim jednak, seans sprawia ogromną przyjemność estetyczną. To zasługa tyleż Saury, co Mozarta, bo obraz i dźwięk tworzą spójną całość, dostarczając wspaniałych doznań wzrokowych i słuchowych. "Ja, Don Giovanni" łączy genialną operę z kinem przyjemności wizualnej. Rezultat jest momentami piorunujący. Stopklatka.pl
Film zupełnie inny od "Carmen" czy "Flamenco" z akcentami zdecydowanie przesuniętymi na kostium i fabułę historyczną niż na emocje towarzyszące relacjom między bohaterami (co pewnie nie spodoba się zwolennikom Saury,do których i sam należę). Ale czasem dobrze oderwać się od rzeczywistości i przenieść się do świata perfekcyjnej muzyki i gry obrazów. P.S. Cały film sprawia rzeczywiście wrażenie kiczowatego - począwszy od scenografii (studyjne aranżacje Wiednia zimą),poprzez dialogi a skończywszy na poszczególnych postaciach (zwłaszcza Casanowa i da Ponte wystylizowany na Johna Malkovicha z "Niebezpiecznych związków")- ale jest to celowy zabieg Saury stanowiący bezpośrednie odniesienie do kiczowatości samej epoki przełomu XVIII i IX w. Septimus 30-08-2010, 16:18 Masakra. Jedyny film, w całym moim życiu, z którego w połowie ( a nawet w 1/3) wyszłam z sali kinowej. Kicz podkreśla sztuczna sceneria. k 27-08-2010, 15:59 Prawdziwa uczta dla wielbicieli filmu kostiumowego, poezji I muzyki klasycznej. Brakuje tylko Toma Hulce'a w roli Mozarta. Daga 27-08-2010, 14:13
|