Nie wiemy, czy jest bojownikiem Al-Kaidy, czy niewinnym człowiekiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Mohamed, złapany przez amerykańskich żołnierzy w Afganistanie, zostaje wywieziony do tajnej bazy w Europie Środkowej. Udaje mu się uciec z transportu. Teraz, by przeżyć, nie cofnie się przed najokrutniejszą zbrodnią.
Mocny, przejmujący, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej sceny - nowy film Jerzego Skolimowskiego, okrzyknięty największym zagranicznym sukcesem polskiego kina od czasów Kieślowskiego. Zdobywca trzech nagród na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
"Essential Killing" to film dziwny ("bizarre" - mówiono w Wenecji), wprowadzający widza w błąd, zmuszający (na ile skutecznie?) do wyjścia poza kategorie: swój - obcy, ofiara - prześladowca. W pierwszych scenach, dziejących się w niesamowitych skalnych wąwozach, w symbolicznym labiryncie wojny, Amerykanie i samotny talib obchodzą siebie w kółko, wzajemnie przed sobą się broniąc i na siebie polując. Kamera jest na przemian po obu stronach. Gdyby ten film został zrealizowany tuż po straszliwym 11 września, można by przypisać mu zdanie Susan Sontag, które wywołało w świecie burzę - o tym, że terroryści nie byli tchórzami, że byli na swój sposób odważni.
"Essential Killing" to film całkowicie wyprany z nienawiści. Nie pasują do niego żadne ideologiczne ani religijne hasła, które dzielą ludzi i wywołują społeczną nienawiść. Ucieczka, którą oglądamy, i której siłą rzeczy sekundujemy, jest aktem niemożliwym. Nie zobaczymy jej rezultatu - tylko biel śniegu. Ale właśnie to, co niemożliwe, imponuje. W polskim kinie od dawna nikt nie chwytał się za rzeczy niemożliwe. Dlatego wenecki sukces Skolimowskiego jest tak ważny - niezależnie od tego, że gdy ogląda się "Essential Killing", mnożą się pytania, że bezstronność budzi opór, że chwilami ma się wrażenie, jakby reżyser zastawiał na nas pułapkę, mieszając obrządki i zmuszając do rozszyfrowywania siatki symboli, do których nie mamy klucza. Tadeusz Sobolewski, Gazeta Wyborcza
Każdemu kto chce się doszukiwać w "EK" kolejnego głosu sumienia w kwestii terroryzmu życzę powodzenia - droga donikąd. Jeżeli jesteśmy w stanie podać dość precyzyjnie definicję samego terroryzmu, to już określenie kto jest terrorystą jest sprawą bardzo względną i dyskusyjną.No bo dlaczego facet,który ma brodę,trochę ciemniejszy kolor skóry,modli się do Allaha i nosi "dziwne ciuchy" musi być od razu terrorystą? Zresztą Ali (nazwijmy tak naszego bezimiennego bohatera) nie zabija w imię Allaha czy walki z niewiernymi,ale dlatego że czuje się zagrożony,boi się,chce przeżyć - czyli robi dokładnie to co my wszyscy zrobilibyśmy znajdując się w podobnej sytuacji. Dlatego proponuję spojrzeć na produkcję Skolimowskiego jak na coś w rodzaju studium psychologii strachu i walki o przetrwanie.Uciekając śmierci jesteśmy zdolni do zachowań ekstremalnych .Ali w końcu przegrywa ten jedyny w swoim rodzaju wyścig,ale nie może sobie zarzucić, że uchybił czemukolwiek aby wygrać - dał z siebie więcej niż mógł. Myślę,że dopiero w takim kontekście można zrozumieć dlaczego "EK" został uznany za najlepszy obraz w Wenecji (chce głęboko wierzyć,że nie decydowały tutaj żadne inne pozaartystyczne względy) Septimus 02-11-2010, 23:28 o amerykańskim terroryzmie sztuka / nie tylko filmowa/ musi mówić wprost. Nie wolno traktować dramatów ludzkich jako kanwę do wątpliwych przemyśleń i estetycznych popisów no-spa 23-10-2010, 23:25 Polecam ten film. Wielbiciele Jima Jarmuscha znajdą w nim z pewnością wyraźne kalki z Truposza. Bardzo interesujące związki, godne refleksji. MP 23-10-2010, 23:23
|