Drogi Widzu, podczas świadczenia usług przetwarzamy dostarczane przez Ciebie dane zgodnie z naszą Polityką RODO.
Kliknij aby dowiedzieć się jakie dane przetwarzamy, jak je chronimy oraz o przysługujących Ci z tego tytułu prawach.
Informujemy również, że nasza strona korzysta z plików cookies zgodnie z Polityką cookies.
Podczas korzystania ze strony pliki cookies zapisywane są zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
W każdej chwili możesz wycofać zgodę na przetwarzanie danych oraz wyłączyć obsługę plików cookies, informacje
jak to zrobić przeczytasz tutaj i tutaj.
Najnowszy projekt znakomitego reżysera Gusa Van Santa. Film opowiada o nieuleczalnie chorej dziewczynie, która zakochuje się w chłopcu lubiącym chodzić na pogrzeby. Niezwykłym wydarzeniem w ich życiu będzie spotkanie z duchem japońskiego kamikadze z czasów II wojny światowej.
Annie i Enoch poznają się na pogrzebie. On lubi na nie chodzić, ona lubi jego, więc plącze mu się pod nogami, by w odpowiedniej (dodajmy ostatniej) chwili uratować go z opresji. Oboje udają kogoś innego - dziewczyna twierdzi, że w trumnie leży jej wujek, Enocha nazywa swoim kuzynem. On ma na sobie czarny, pogrzebowy garnitur, Annie założyła długą spódnicę, na głowie ma za duży kapelusz z woalką przysłaniającą twarz, a w ręku parasolkę - zapewne wygrzebaną z pudła ze starociami na strychu. Oboje zachowują się jakby przyszli na świat w nieodpowiedniej dla siebie epoce. Wyglądają jak postaci z pożółkłych fotografii. Poznają się, spotykają przez przypadek jeszcze kilka razy, zakochują w najbardziej niewinny ze sposobów, odkrywają dla siebie nawzajem uroki młodzieńczego zadurzenia, tańczą na łące, na ich twarzach rysuje się romantyzm, o jakim zapomnieliśmy radośnie opuszczając podstawówkę. Enoch wie, że Annie jest terminalnie chora na raka. Ani jednemu ani drugiemu to w zasadzie w niczym nie przeszkadza, stanowi jedynie zalążek dramatu, który w zasadzie nigdy się nie rozwija.
Niezmiennie najlepsze u Van Santa jest to, że poruszając się po obrzeżach życia nie traci wiary w jego sens. Tym razem podejmuje dość ryzykowną próbę ukazania narodzin uczucia i radości życia z perspektywy nieuchronnie zbliżającego się końca. Dla mnie takie ujęcie tematu jest całkiem nowym doświadczeniem, chyba nawet nie uświadamiałem sobie do końca, że coś takiego jest wogóle możliwe. Osobiście wątpię aby wielu ludzi stać było na taką postawę, ale może warto wbrew wszystkiemu próbować żyć do końca. Szkoda tylko, że Van Santowi nie udało się uniknąc momentami zbyt melodramatycznego tonu oraz kilku niepotrzebnych moralizatorskich sentencji. Ale i tak jest to film, który naprawdę warto zobaczyć.
Septimus18-12-2011, 21:38
Zgadzam sie w zupelnosci! Piekny film. Nawet jesli zbyt sentymentalny to trudno.. I tak polecam :)
O.08-12-2011, 11:49
Świetny film! Bardzo podobało mi się, jak poprzez pryzmat śmierci pokazuje radość życia. Gorąco polecam!