Wszyscy wiemy, jak po zagładzie cywilizacji wyglądałyby Stany Zjednoczone, Australia, czy Wielka Brytania. Pustynne równiny, zrujnowane miasta, niedobitki ludzkości wystylizowane na muzyków garażowych kapel punkowych. Jak jednak prezentowałby się Białystok? Czy mieszkańcy Podlasia daliby mutantom odpór?
A może żyliby z nimi w symbiozie? Na szczęście nie musicie sobie już tego wyobrażać. W 1995 r. grupka zapaleńców z Białegostoku nakręciła odlotową baśń fantasy "Rok 2384, czyli parodia nuklearna": amatorską produkcję, która niedociągnięcia realizacyjne nadrabia zapałem twórców i obsady.
300 lat po katastrofie nuklearnej w Europie Wschodniej zapanowały nowe porządki. Na Wschodzie Polski, - po której grasują kanibale, mutanci i wszelkiej maści degeneraci, - do władzy doszła demoniczna sekta, a jej najwyższy kapłan obsesyjnie interesuje się dziewicami i władzą nad światem. Złowroga Konfederacja położyła łapy na Podlasiu i wydaje się, że nigdy nie wypuści go z rąk. Na szczęście dla Białegostoku i ludzkości, do miasta przybywa trzech rewolwerowców, którzy chcą zakończyć nowe mroczne wieki.
"Rok 2384" to parodia gatunku: gołym okiem widać, że twórcy filmu starli na proch taśmy VHS z "Mad Maxami", "Willow", "Terminatorem", "Conanem Barbarzyńcą", oglądali też sporo skeczy grupy Monty Python i amerykańskiego kina klasy B spod lady. Takiego pełnego seksownych kobiet w potrzasku, twardzieli z nerwowym tikiem w palcu spustowym i spontanicznych wybuchów.
Białostocka apokalipsa chwilami wygląda jak bal przebierańców, trzeba jednak oddać ekipie "Roku 2384", że dała z siebie wszystko by widz zapomniał o nieistniejącym budżecie. Ciągniki i traktory robią tu za pojazdy czasu zagłady, dekadenckie imprezy zaskakują rozmachem, pojedynki na miecze budzą autentyczne przerażenie (podobnie jak scena, w której jeden z bohaterów wymachuje beztrosko piłą mechaniczną w hołdzie dla "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną"), a dialogi porażają swoją naturalnością. Po seansie "Roku 2384" najdłużej utrzymuje się jednak uczucie tęsknoty. Za młodością i entuzjazmem. Za tym wszystkim, co kazało twórcom filmu złapać za kamerę, pożyczyć od babć futra, od dziadków kufajki, od matek skóry leżące w szafach od wczesnych lat 80. I po prostu bawić się kinem.
[Marta Górna z „Górna Ogląda” dla Najlepszych z Najgorszych]
CZYM SĄ NAJLEPSZE Z NAJGORSZYCH?
To pokazy różnorodnego kina klasy B, od starych, amerykańskich filmów s-f z kosmitami i latającymi spodkami wiszącymi na sznurkach, przez przebojowe kino akcji lat 80. z nieskazitelnymi bohaterami w ortalionowych dresach, po horrory z gumowymi potworami. Niskie budżety, absurdalne dialogi, kiepskie aktorstwo, nielogiczna fabuła a także zaangażowanie i pasja autorów to tylko niektóre cechy wspólne najgorszych filmów w historii kinematografii światowej, które prezentowane są na przeglądzie. Filmy Najlepsze z Najgorszych rozbudzają wśród widzów miłość do kina klasy B od 2015 roku. Dotychczas odbyło się ponad 200 seansów i wydarzeń w ramach przeglądu.
Więcej: www.najlepszeznajgorszych.pl
|