Die
fetten Jahre sind vorbei (Tłuste lata już minęły) - głosi oryginalny tytuł
filmu, znanego w Polsce jako Edukatorzy (reż. Hans Weingarten, 2004).
Jakby na przekór tej zgrabnej, często cytowanej w Niemczech frazie, współczesna
kinematografia naszych zachodnich sąsiadów bez wątpienia należy do
najprężniejszych w Europie.
Poza sukcesami frekwencyjno-komercyjnymi Good bye Lenin (reż. Wolfgang
Becker, 2003) czy Eksperymentu (Das Experiment, reż. Oliver
Hirschbiegel, 2001), świadczy o tym obecność jej produkcji na ekranach niemal
całego świata (w tym stuleciu polscy dystrybutorzy zakupili najwięcej filmów
amerykańskich, brytyjskich i właśnie niemieckich). Potwierdzeniem są też
prestiżowe nagrody: Złoty Niedźwiedź na Berlinale za Głową w mur (Gegen
die Wand, 2004) w reżyserii Fatiha Akina, oraz Oscar w 2003 r. za Nigdzie
w Afryce (Nirgendwo in Afrika, 2002) Caroline Link.
Poprzednio tłuste lata były związane z ekpresjonizmem i Kammerspielem trzeciej
dekady XX wieku, później - z Nowym Kinem Niemieckim spod znaku Alexandra Klugego
i Reinera Wernera Fassbindera, teraz zaś... Właśnie, obecny renesans filmu
nastręcza terminologicznych kłopotów, ponieważ były już generacje twórców,
określane i jako nowe, i jako młode, a reżyserzy współcześni są często
nazywani... „nową falą” (neue deutsche Welle czy nouvelle vague allemande).
Przyjmując jednak, iż Nowa Fala - rozumiana jako ponadnarodowy fenomen
estetyczny - jest dziś w sensie rozwoju formacją zamkniętą, zaś termin Nowe Kino
Niemieckie, odnoszący się do produkcji lat 60. i 70., przyjął się w słowniku
filmoznawczym (głównie za sprawą wpływowej monografii Thomasa Elsaessera),
trafniejsze wydaje się odwrócenie pojęć dekretowanych mylnie przez krytykę i -
zgodnie z logiką historyczną, nazwanie pokolenia twórców debiutujących po roku
1990 - „młodym kinem niemieckim”.
Przywołanie nazwisk, kojarzonych z wcześniejszym nurtem Nowego Kina, wydaje się
w tym miejscu zasadne jedynie z zastrzeżeniem, iż tworzą one „kontekst
nieobecnych” - nie sugerują ewolucji jednej formacji artystycznej w drugą, lecz
znaczącą zmianę. Śmierć Fassbindera w 1982 r., zamilknięcie Herzoga (który zajął
się eksperymentami dokumentalnymi i rzadko powraca do fabuł), wybory artystyczne
Klugego (redagującego obecnie programy kulturalne dla telewizji komercyjnych),
ale także sukcesy międzynarodowych koprodukcji Wima Wendersa Stan rzeczy
(Der Stand der Dinge, 1982) i Volkera Schlöndorffa Blaszany bębenek
(Die Blechtrommel, 1979) pozostawiły puste miejsce. Nie mogły go wypełnić
dokonania Percy’ego Adlona, Doris Dörrie, Ulriki Ottinger czy Margarethy von
Trotty. Syndrom „jakościowego kryzysu” lat 80. był niezaprzeczalny i jeszcze na
początku kolejnej dekady na ekranach niemieckich kin królowały tzw. „Klamaukfilme”
(komedie sytuacyjne, często z pieprzykiem), w których wyspecjalizował się Sönke
Wortmann.
Ciekawym zjawiskiem, poprzedzającym pojawienie się nowej generacji twórców, były
kinowe debiuty realizatorów telewizyjnych. Tego swoistego awansu doświadczył
Dominik Graf (ur. 1952), który - po klapie superprodukcji Die Sieger
(Zwycięzcy, 1994) - zaskoczył krytykę nakręconymi w stylu Dogmy dramatami
obyczajowymi: Der Felsen (Urwisko, 2002) i Hotte im Paradies (Hotte
w raju, 2003). Podobnie potoczyły się losy Helmuta Dietla (ur. 1944), który
w 1992 r. zrealizował kasowy film Schtonk (oparty na głośnej sprawie
handlu fałszywymi dziennikami Hitlera), a następnie dwie satyry piętnujące
komercjalizację mediów: Rossini (1997, na podstawie scenariusza
współsygnowanego przez Patricka Süskinda) i Late Show (1999, z udziałem
gwiazd telewizyjnych: Thomasa Gottschalka i Haralda Schmidta.
Na początku lat 90. wydawało się, że jedynym reżyserem, który zdołał się przebić
do świadomości zagranicznej krytyki i publiczności, jest Tom Tykwer (ur. 1965),
autor Biegnij, Lola, biegnij (Lola rennt, 1998). Jego dzieła
komentowano także w Polsce, głównie z uwagi na podawane przez artystę inspiracje
Kieślowskim. Konstrukcja Loli wzorowana jest rzekomo na Przypadku,
zaś Niebo (Heaven, 2001) miało być tryptykiem nawiązującym do
twórczości tandemu Kieślowski-Piesiewicz. Na tle innych dokonań młodego kina
działania Tykwera pozostają z pewnością zjawiskiem wyjątkowym. W wywiadach
zdradza on przywiązanie do tradycji filmu autorskiego, lecz chętniej angażuje
się - także jako producent lub koproducent - w przedsięwzięcia stricte
komercyjne.
Tymczasem kilka miesięcy po triumfach, jakie święciły Troja (Troy,
2004) Wolfganga Petersena i Pojutrze (The Day After, 2004) Rolanda
Emmericha, okazało się, że sytuacja niemieckiego filmu autorskiego nie jest tak
zła, jak powszechnie przypuszczano. Na początku 2005 r. do francuskich kin
wprowadzono Klassenfahrt (Wycieczka szkolna, 2002) Hennera Wincklera,
Unterwegs (Po drodze, 2004) Jana Krügera i Marseille (Marsylia, 2004)
Angeli Schanelec, które nie mogły się doczekać należytej dystrybucji we własnym
kraju. Niedługo potem - w konkursie oraz przeglądzie „Un Certain Gerard”
canneńskiego festiwalu szczególną uwagę zwrócił Falscher Bekenner
(Fałszywy wyznawca, 2004) Christopha Hochhäuslera (ur. 1972). Fenomen młodego
kina niemieckiego Francuzi nazwali „nouvelle vague allemande”; „Cahiers du
Cinéma” poświęciło mu aż sześć stron. Pierwsze krajowe reakcje podsumowała „Frankfurter
Allgemeine Zeitung”: „Wszystko to sprawia wrażenie, jakby patrzyło się przez
odwróconą lornetkę: co jest blisko, wydaje się być nagle daleko (...) Niemiecka
nowa fala istnieje - tylko niewielu z nas o tym wie”. Komentatorka „Die Zeit” -
w felietonie pod znaczącym tytułem Rośliny bagienne przy autostradzie kina
- dodawała nie bez złośliwości: „Niemiecka nowa fala jest po prostu za dobra,
żeby pozostawić ją wyłącznie Francuzom”.
Oczywiście, nadużyciem byłoby twierdzenie, iż dopiero po publikacjach znad
Sekwany dostrzeżono w RFN nowe istotne zjawisko. Pierwsze symptomy pojawiły się
wcześniej, czego dowodem jest choćby inicjatywa „The Next Generation” - projekt
ułatwiający dofinansowanie etiud studentów niemieckich szkół filmowych. Powstał
także program telewizyjny, prezentujący (podobnie jak polskie „Pokolenie 2000” -
na chybił trafił) dokonania młodych twórców. Produkcja filmowa jest szczodrze
subsydiowana, głównie z publicznych środków - pozostających w gestii fundacji,
powoływanych przez poszczególne landy. Do „wielkiej szóstki” takich instytucji
regionalnych należą: Filmboard Berlin Brandenburg, FilmFernsehFonds Bayern,
FilmFörderung Hamburg, Filmstiftung NRW, MFG Baden-Württemberg oraz
Mitteldeutsche Medienförderung. System ten, choć bywa obiektem zazdrości ze
strony twórców z innych krajów, jest często krytykowany za zbyt silne
nastawienie na „europuddingowe koprodukcje” - z jednej strony, z drugiej zaś -
za angażowanie się w projekty specyficznych „road-movies”, których akcja
rozgrywa się w różnych niemieckich landach, bo to umożliwia uzyskanie środków
z funduszy regionalnych. Odrębnymi, federalnymi instytucjami są:
Filmförderungsanstalt/FFA i Kuratorium Junger Deutscher Film. Pierwsza
utrzymywana jest głównie z dobrowolnych wpłat prywatnych stacji telewizyjnych,
które w zamian uzyskują prawo do nadawania produkcji kręconych wspólnie z FFA.
Druga instytucja, powołana w 1965 roku w celu wspierania młodych talentów,
obecnie przyznaje granty na realizacje dla dzieci i tzw. „Talentfilme” - debiuty
bądź drugie filmy.
Grunt dla „młodego kina” przygotowały dwie spółki producenckie: berlińska firma
Schramm Film oraz X-Filme Creative Pool, spółka zawiązana przez Tykwera wraz z Wolfgangiem
Beckerem (ur. 1954) - którego Das Leben ist eine Baustelle (Życie
jest placem budowy, 1997) zyskało uznanie krytyki - oraz Danim Levym (ur. 1957),
laureatem prestiżowej Deutscher Filmpreis za utrzymany w tonacji komediowej
Alles auf Zucker (Wszystko na cukrze, 2005). Nowym inicjatywom sprzyja także
prasa. W zasłużonym „film dienst” ukazują się regularnie pochlebne recenzje
dokonań młodych twórców, a ich najważniejszym pismem jest monachijski „Revolver”,
założony i współredagowany przez Christopha Hochhäuslera.
Wyróżnikiem młodego kina niemieckiego jest - moim zdaniem - przede wszystkim
specyficzny dialog z historią XX w., w tym szczególnie z: (1) traumą II wojny
światowej i odpowiedzialnością za Holocaust, (2) wydarzeniami 1968 r. oraz
spuścizną zachodnioniemieckiej kontestacji, (3) rzeczywistością NRD i relacjami
pomiędzy nią i RFN. Spośród zrealizowanych ostatnio filmów o tematyce wojennej
najbardziej znany jest Upadek (Der Untergang, reż. Olivier
Hirschbiegel, 2004) - przedstawiający życie w bunkrze w ciągu dwunastu dni przed
śmiercią Hitlera, z perspektywy Traudl Junge, jego osobistej sekretarki.
Autentyczne wydarzenia są też podstawą Speer und er (Speer i on, reż.
Heinrich Breloer, 2005) - trzyczęściowej produkcji telewizyjnej o losach
„naczelnego architekta” Hitlera, oraz Dziewiątego dnia (Der neunte Tag,
reż. Volker Schlöndorff, 2004) - historii księdza, którego w styczniu 1942 r.
gestapo zwolniło z obozu koncentracyjnego w Dachau i wysłało do biskupa
Luksemburga z misją nakłonienia do wsparcia polityki nazistów. Film porusza
klasyczną kwestię tragicznego wyboru, a jednocześnie ma wymiar rozliczeniowy -
w Niemczech był odczytywany jako polemika z głośną w latach 60. sztuką Rolfa
Hochhutha Namiestnik (Der Stellvertreter), traktującą o milczeniu
papieża wobec Holocaustu i współodpowiedzialności katolików za przyzwolenie na
politykę Hitlera.
Problem przeszłości został poruszony również w Zamachu w Wilczym Szańcu (Stauffenberg,
reż. Jo Baier, 2005) - poświęconym Klausowi von Stauffenbergowi, w rocznicę
nieudanego zamachu na Hitlera. Intencje reżysera były bez mała hagiograficzne -
widz, zwiedziony sprawną narracją, może uwierzyć, iż von Stauffenberg to oddany
sprawie międzynarodowego pokoju pacyfista (podczas gdy w rzeczywistości za jego
czynem stały pobudki nacjonalistyczne). Bardziej pogłębioną analizą
psychologiczną bohaterów może się poszczycić film Sophie Scholl - ostatnie
dni, opowiadający o aresztowaniu, sfingowanym procesie i w lutym 1943 r.
pośpiesznej egzekucji bohaterki antyhitlerowskiego podziemia (o monachijskim
rodzeństwie Schollów powstał wcześniej film Die weisse Rose - Biała róża,
reż. Michael Verhoeven, 1982).
O moralnej odpowiedzialności Niemców za holocaust próbuje mówić Anatomia
(Anatomie, 2000) Stefana Ruzowitzky’ego (ur. 1961), odziana w kostium
kina sensacyjnego (spisek „antyhipokratejczyków” - przeprowadzających nieetyczne
eksperymenty „dla dobra nauki”). Niepokojący polor aktualności nadały recepcji
tego filmu kontrowersje wokół działań Günthera von Hagensa (patologa, który zbił
fortunę, wystawiając w galeriach sztuki swoje rzeźby wykonane z ludzkich ciał,
poddanych tzw. plastynacji).
Jednocześnie, młodzi twórcy kina niemieckiego (Romuald Karmakar i Fatih Akin)
pragną (na przekór Emmerichowi i Petersonowi) być „bliżej rzeczywistości”
i najchętniej portretują jednostki samotne, zagubione, szukające własnej
tożsamości w multietnicznej, zglobalizowanej współczesności. Celowi temu służy -
to ostatnia ważna cecha właściwa wielu współczesnym niemieckim filmom - używanie
(a niekiedy - nadużywanie) nowych technik zapisu, umożliwiających twórcom
poszukiwanie „drżących” obrazów i „nieczystych” dźwięków w warunkach low-budget
(za takimi wyborami stoją naturalnie warunki ekonomiczne i technologiczne
determinanty, ale - jak sądzę - także świadome decyzje estetyczne).
Na zakończenie warto odnotować, iż protagoniści współczesnych filmów made in
Germany mają świadomość swojego „miejsca w świecie” - korzystając z uroków
globalizacji (i ustaleń z Schengen), podróżują do Francji, Włoch czy Turcji.
Coraz częściej poznają także swoich wschodnich sąsiadów, podobnie jak Ossi
tęskniących niekiedy za „starymi, dobrymi czasami” real-socu. Obecne
filmowe reprezentacje Polaków w kinie niemieckim budzą nadzieję na zwalczenie
stereotypów rodem z „polnische Witze”, choć nadal jesteśmy uznawani za Fremde -
obcych z nieznanego dotąd, mimo że tak bliskiego kraju. „Dyskretny urok
polskości” unosi się w Nachtgestalten (Nocne postaci, reż. Andreas Dresen,
1999), którego akcja rozgrywa się podczas fikcyjnej wizyty Jana Pawła II
w Berlinie. O wyraźnej ewolucji tematu polskiego może zaświadczyć porównanie
kilku filmów zrealizowanych na przestrzeni ostatnich lat. O ile jeszcze w 1992
r. Dani Levy opowiada o Polce emigrującej za chlebem do USA w I Was on Mars
(Byłam na Marsie), o tyle w zrealizowanym pięć lat później Silvester
Countdown (Sylwestrowe odliczanie, reż. Oskar Roehler) Niemcy postanawiają
świętować Nowy Rok w Warszawie. Natomiast w znakomitych Światłach (Lichter,
reż. Hans Christian Schmid, 2003) rozgrywających się po obu stronach granicy
sugeruje się, co prawda, niższy status ekonomiczny Polaków (taksówkarz zbiera
pieniądze na komunię córki), ale jednocześnie zapowiada możliwość zgodnej
współpracy w obliczu zbliżającego się wejścia naszego kraju do Unii. Szczególne
zainteresowanie Polską widać także w obrazach najmłodszych twórców. Na wybrzeżu
Bałtyku rozgrywają się emocjonalne konflikty bohaterów Unterwegs (W
drodze) Krügera i Klassenfahrt (Wycieczka szkolna) Wincklera; znamienne,
że w obu filmach Niemcy jadą nad nasze morze trochę z nudów, skuszeni obietnicą
przeżycia przygody. Doświadczają jej także - ale już niedobrowolnie - dzieci z Milchwald
(Las mleczny, 2003) Hochhäuslera, niczym Jaś i Małgosia pozostawione przez złą
macochę w ponurym lesie na polskim, niemal bezludnym, pograniczu.
Atutem niemieckiego kina ostatnich lat jest bez wątpienia niezwykła
różnorodność, którą starałem się skrótowo przedstawić w niniejszym
„rekonesansie”. Oczywiście, naiwnością z mojej strony byłoby sądzić, iż umożliwi
on sporządzenie dokładnej mapy słabo dotąd rozpoznanego terytorium, bądź wskaże
szlaki, którymi podążać będą jego aktywni mieszkańcy. Przewidywania - zarówno
forsowane przez krytykę, jak i formułowane niekiedy przez badaczy akademickich -
nie zawsze znajdują potwierdzenie w faktach (nie szukając daleko, wystarczy
przypomnieć sygnatariuszy głośnego ongiś „manifestu z Oberhausen”, by przekonać
się, iż większość spośród nich nie zapisała się ani w świadomości zbiorowej
widzów, ani w pamięci historyków). Komu spośród reprezentantów młodego kina
niemieckiego uda się ta sztuka - czas pokaże.
Konrad Klejsa