- Pisząc "Powrót do Garden State" byłem w kompletnej depresji i czułem
się tak bardzo samotny, jak nigdy przedtem. Scenariusz był dla mnie sposobem wyrażenia tego, co
czułem: samotność, wyizolowanie, tęsknota za domem, który w zasadzie nigdy nie istniał. Sądzę,
że najfajniejszą sprawą w sukcesie filmu jest to, że ludzie, którzy czują to samo co ja wtedy,
mogą zobaczyć, że jest ich naprawdę wielu. I będąc tak bardzo samotnymi, nie są już
sami - powiedział Braff.
Dla amerykańskich dwudziestoparolatków "Powrót do Garden
State" stał się nagle tym, czym dla pokolenia przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych
był "Absolwent" Mike'a Nicholsa. Cała generacja tłumiąca bezustannie prawdziwe emocje lekami,
nie potrafiąca rozmawiać o uczuciach i po omacku poszukująca swojego miejsca w świecie, znalazła
swojego nowego idola. Z cichego, kameralnego filmu, który powstał na początku bez zapewnionej
dystrybucji kinowej, "Powrót do Garden State" stał się fenomenem kulturowym. Całe rzesze młodych
ludzi odnalazły w końcu film, który mówi o sprawach łudząco podobnych do ich przeżyć. A to
wszystko zostało wypowiedziane szczerym i wiarygodnym językiem.
Fani filmu wylewają swoje żale na internetowym blogu reżysera, jeżdżą setki kilometrów do kin w
innych stanach, aby móc zobaczyć obraz po raz kolejny, organizują zjazdy i spotkania online.
Jeden z fanów "Powrotu do Garden State" mówi:
"Większość filmów, choć opowiada o młodych ludziach, jest zrobiona
przez dorosłych, którzy nie bardzo potrafią to wszystko zrozumieć".
Trzydziestodwuletnia Jenny z Manhattanu stwierdza natomiast:
"Sądzę, że jest to doświadczenie jednej, konkretnej osoby, które w
jakiś sposób symbolizuje to, co czujemy my wszyscy".
I dodaje: "Śledzisz tę historię kogoś, kto był odrętwiały przez całe swoje
dotychczasowe życie, nie doświadczył emocji, których doświadczyć powinien i nagle doznaje
przebudzenia, nagle odradza się, czujesz z nim jakąś solidarność i przeżywasz jego losy w bardzo
osobisty sposób".
Zach Braff tworząc otwarte forum dyskusji o filmie, prawdopodobnie sam nie spodziewał się tak
licznego odzewu na swój debiut, dlatego dziękuje fanom:
- Strasznie Wam dziękuję za tak ogromne wsparcie dla mojego pierwszego
filmu. Bardzo bałem się pokazać w nim tak dużo siebie, ale jednocześnie bardzo wierzyłem w ten
projekt i w to, że muszą, gdzieś tam, być ludzie, którzy przechodzili przez to samo, co ja. Nie
sądziłem jednak, że tak wielu z Was poczuje z moim filmem związek i za to właśnie jestem Wam
wdzięczny, nie tylko jako filmowiec, ale i jako człowiek, który często czuje się na tym świecie
samotny.
Wszyscy chcą produkować, nikt nie chce płacić
Jak mówił w jednym wywiadów reżyser:
"Tak naprawdę "Powrót do Garden State" jest o tym, jak bardzo życie
jest krótkie. I o tym też, jak łatwo dajemy się złapać w te wszystkie plątaniny i niepewności,
zmartwienia i obsesje, a także trywialne argumenty. Tymczasem życie pędzi obok nas i kiwa z
politowaniem głową na to, jak strasznie poważnie traktujemy siebie. Pamiętajcie, że słońce
wypali się za jakiś milion lat i wtedy tak naprawdę nic nie będzie miało znaczenia".
Nie był to klimat, który od raz działał na wyobraźnię bossów wielkich wytwórni. Film powstał w
końcu poza głównymi hollywoodzkimi studiami.
Było to tym łatwiejsze, że reżyser, a zarazem scenarzysta i odtwórca głównej roli, Zach Braff,
znany jest Amerykanom jako dr John "J.D." Dorian z telewizyjnego sitcomu "Scrubs". "Powrót do
Garden State" to jego debiutancka pełnometrażowa produkcja. Próbując pozyskać fundusze na
realizację obrazu Braff miał już w zanadrzu zgodę Natalie Portman i zapewniony udział Danny'ego
De Vito, jako producenta. Jednak sprawa nadal nie była taka prosta. Autor opowiada:
"Chociaż nie prosiłem o wiele pieniędzy, nikt nie chciał zaryzykować,
ponieważ film nie miał klasycznej trójaktowej struktury. To nie jest film, który jakiekolwiek
studio chciałoby wyprodukować. Bali się na przykład tego, że wprowadzam do historii bohaterów,
którzy pojawiają się na ekranie tylko jeden raz. Ale kurczę, takie jest życie! Jadę do domu na
cztery dni i kogoś spotykam. Przez tych parę chwil nie wszyscy zdołają dać mi życiową
radę!"
Ostatecznie reżyser znalazł prywatnego donatora i tak powstał film, który do chwili obecnej
zwrócił poniesione koszty już niemal siedmiokrotnie.
Jak na film niezależny, "Powrót do Garden State" zostało wyprodukowane przez wyjątkowo liczną
ekipę producencką. Pierwsze pojawiło się Jersey Films - firma założona w 1992 roku przez Dannego
DeVito, Michaela Shamberga i Stacey Sher. Choć Jersey Films zazwyczaj uczestniczy w dużych
produkcjach, to scenariusz tak się spodobał, że zdecydowano się na projekt produkcyjnie bardziej
kameralny. Następni zjawili się Gary Gilbert i Dan Halsted z Camelot Pictures, którzy finansują
przede wszystkim kino niezależne. Reżyser śmieje się:
"Wszyscy chcieli go wyprodukować, nikt nie chciał za niego
zapłacić".
Wcześniejsze obawy Braffa o zatracenie autorskiego charakteru filmu, okazały się bezpodstawne.
Jak na debiutanta dostał wyjątkowo dużo artystycznej swobody i zawsze do niego mogło należeć
ostatnie słowo.
Można to odczuć chociażby podczas słuchania ścieżki dźwiękowej filmu. Usłyszymy na niej utwory
takich gwiazd jak Simon i Garfunkel, czy Coldplay, ale i zespołów kompletnie nie znanych, jak
Remy Zero, muzykujących po podmiejskich garażach i istniejących wyłącznie w świadomości garstki
osób. Braff argumentuje:
"Ja po prostu uzupełniłem film moimi ulubionymi kawałkami. Simona i
Garfunkela naprawdę chcieliśmy mieć, ale kiedy otrzymaliśmy pierwszą odpowiedź z ich wytwórni,
opanował nas pusty śmiech. Za sumę, której żądali moglibyśmy zrobić drugi film. Napisałem jednak
list bezpośrednio do Paula Simona i kiedy zobaczył scenę, w której miał się znaleźć ich utwór,
wykazał ogromną szczodrość i już nie wahał się powiedzieć - tak. I tak po kolei, grupa po
grupie, wszyscy się zgodzili".
Płyta ze ścieżką dźwiękową bije aktualnie w Stanach rekordy popularności, zachwycając świeżością
i bezpretensjonalnym doborem utworów.
- Moich wymarzonych kawałków - dodaje Zach.