Prawdę mówiąc, po co robić taki film, kiedy mamy Hitchcocka, Godarda, Tarkovsky’ego i Caraxa? Wydaje mi się, że równie dobrym pytaniem byłoby - po co robić cokolwiek, – ale spróbujmy się w to zbytnio nie zagłębiać. Postaram się dać prostą odpowiedź na dwa pytania: a) Dlaczego kino? i b) Dlaczego miłość?
Dlaczego kino? Mógłbym powiedzieć, że kocham kino z nostalgicznych powodów: nauczyło mnie życia. To wiele mówi o mnie i o tym, kim jestem, ale kogo to interesuje. Najprostszym i prawdopodobnie najtrafniejszym wytłumaczeniem jest to, że kino uczyniło ze mnie człowieka szaleńczo owładniętego uczuciem, że jest coś, co muszę powiedzieć, a mogę to wyrazić tylko dzięki dwudziestu czterem klatkom na sekundę, (kiedy nie pokazuję tego w telewizji). Dwadzieścia cztery klatki to dużo więcej niż tylko sekunda. Te dwadzieścia cztery klatki to życie. Prawdziwe życie. Bogatsze, pełniejsze, bardziej interesujące i ujmujące, wspanialsze (a czasem w pechowej sytuacji nudniejsze) od czegokolwiek innego, co możemy sobie wyobrazić. Dlatego właśnie kino.
Jest jeszcze pytanie o temat. Miłość. Tak naprawdę to również proste. Istnieją w twoim życiu rzeczy, które możesz zrobić tylko raz. Dostajesz tylko jedną szansę i jeśli ją zaprzepaścisz, no cóż, to ją zaprzepaścisz. Debiutancki film jest jedną z takich rzeczy. Możesz go zrobić tylko raz, (dlatego też ja nakręciłem półtora filmu, – ale to inna historia, której wam nie opowiem). Gdyby to miał być mój pierwszy (i może ostatni) film, musiał być to projekt o trudach miłości, hołd, ale nie ćwiczenie na intelektualność. Kocham kino, Kopenhagę, Freda Astaire’a, kobietę, mężczyznę, dużo papierosów i popieprzoną narrację. I nie zapominajmy o aktorach. Wiedziałem, że chcę pracować z Nikolajem Lie Kaasem i Marią Bonnavie. Kiedy ta dwójka patrzy na siebie, miłość jest w powietrzu. Dlaczego więc utrudniać sobie zadanie? Zagrajmy melodię, która już istnieje.
I to jest właśnie to, co próbuję robić – mówić jak najprościej i najszczerszej o czymś, czego ty nie możesz powiedzieć lub zrobić. Ponieważ nie możesz powiedzieć „kocham cię.” Nie możesz zrobić zbliżenia. To już zostało powiedziane i zrobione. To banał z chwilą, gdy o tym pomyślisz. Nie ma już dziewiczej ziemi do tańczenia, co nie powstrzymuje cię od prób odnalezienia jej, wybrania odosobnionego miejsca, którego nikt wcześniej nie widział i powiedzenia osobie, którą kochasz, słów przez nikogo wcześniej nie wypowiedzianych. Ale to tylko iluzja, jak kino. Patrzymy na cudowne kłamstwo. Tak samo działa kino. Nie ważne jak dużo wiemy o technice tworzenia filmu, nie ważne ile scen wyciętych, alternatywnych zakończeń, komentarzy reżysera oglądamy. I tak w momencie rozpoczęcia filmu, (jeśli jest dobry) to wciąż działa. I to jest wszystko, co próbuję robić. Wypowiadać piękne kłamstwa, w które mógłbym wierzyć. Kłamstwa miłości.
Christoffer Boe