CZYTELNIA
Spis artykułów
Sin City: Historia
Sin City: Historia (miasto założone w 1991r. przez Franka Millera)
Sin City to miasto – dosłownie i w przenośni – czarno-białe, w świecie, którego wnętrze jest dokładnie tak surowe i brutalne, jak wydaje się być z zewnątrz. Plamy kolorów przytrafiają się tu jedynie sporadycznie. Jest to również miejsce głębokich kontrastów. Kontrastów pomiędzy skorumpowanymi, żądnymi władzy i zatwardziałymi ludźmi z jednej strony, a tymi, którzy ostatkiem sił trzymają się moralności, nadziei i beznadziejnych marzeń o miłości. Wymyślona metropolia, która jest wprost naładowana dzikimi impulsami i emocjami.
Miasto narodziło się w roku 1991. Powstało w wyniku połączenia bogatej wyobraźni i literackiego talentu mistrza współczesnego komiksu – Franka Millera.
Miller zawsze był obrazoburcą, lecz jego opowieści o Sin City nie przystawały do żadnych znanych wzorców.
W Sin City nie ma super bohaterów. Są tam tylko twardziele, ciężkie przypadki, spluwy, panienki, kochankowie i frajerzy, którzy starają się przeżyć kolejną ciemną noc.
Od literatury popularnej do technologii cyfrowej
Sin City narodziło się z wielkiej amerykańskiej tradycji lekkiej literatury, która stanowi rdzeń kultury popularnej. Miller zabrał swoją twórczość w zakazane rewiry – mroczne serce miasta – tak jak to wcześniej zrobiły powieści detektywistyczne i filmy noir z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Mroczne serce miasta – typowe amerykańskie miejskie bezdroże, oaza prawdziwych twardzieli. Miejsce, gdzie rozmowy zawsze się urywają, wyjęci spod prawa toczą odwieczne walki z systemem, a pod chłodną powierzchnią buzuje nienawiść i pożądanie seksualne.
Mężczyźni u Millera to nieociosane klocki zbudowane z mięśni, jego kobiety obdarzone są uwodzicielską rozwiązłością, a miasto składa się z nieskończonych alejek, krętych schodów i chłodnych, stalowych monolitów. Jego opowieści zawierają w sobie wiele elementów mrocznego dreszczowca, ale wykorzystują także klasyczne mity i tragedie, poruszające motywy tęsknoty i utraty.
Fikcyjne miasto odniosło niezaprzeczalny sukces. Cieszące się uznaniem albumy Millera zostały uhonorowane prestiżowymi nagrodami Eisner Award oraz National Cartoonists’ Award.
Miller wiedział, że nie życzy sobie jednej rzeczy – hollywoodzkiej ekranizacji swojej twórczości. Wiedział o Hollywood wystarczająco dużo, aby mieć pewność, że oznaczałaby ona konieczność poświęcenia swojej wizji – doskonale przemyślanej wizji, która uczyniła Sin City miejscem o nieodpartym uroku.
Miller: „Z początku nie sądziłem, że to się może udać. Nie, żeby te historie nie mogły zostać przełożone na język filmu. Nie wierzyłem, że przemysł filmowy, taki jakim go pojmowałem, będzie w stanie przetworzyć mój materiał, nie zamieniając go w coś, czym nie jest.”
Tymczasem miał właśnie się spotkać z Robertem Rodriguezem. Miller wspomina: „Miałem w głowie jedną myśl: Dobrze zarabiam i nie ma żadnej potrzeby dzielenia się tym, co robię z nikim innym. I tej myśli się trzymałem, dopóki Rodrigez nie zaczął nękać mojego adwokata, później redaktora, a w końcu wytropił mnie jak pies myśliwski, … nie mogłem się mu oprzeć.”
Rodriguez nigdy nie bał się ryzyka – na liście jego osiągnięć są różnorodne pozycje, począwszy od rekordowo niskonakładowego „El Mariachi”, obecnie należącego już do kanonu filmowego, poprzez horror „Od zmierzchu do świtu” (From Dusk Til Dawn), aż do kasowego hitu „Mali agenci” Spy Kids. „Sin City” oczarowało go już od pierwszej strony.
Reżyserowi tak bardzo podobały się te historie, że postanowił dosłownie przenieść na ekran nie przetworzoną i nie zmienioną wizję „Sin City” Millera – przenieść, nie zaadaptować. Mając zaplecze wiedzy na temat cyfrowej kinematografii, był pewien, że będzie w stanie przenieść na ekran każdy kadr z zeszytów Millera; wiernie przedstawić każdą grubą, czarną kreskę, każdą kruchą sylwetkę i każdego zdesperowanego bohatera.
Nie chciałem zrobić „Sin City” wg Roberta Rodrigueza. Chciałem zrobić „Sin City” Franka Millera. Wiedziałem, że dzięki technologii, którą umiałem się posługiwać – oświetleniu, zdjęciom, efektom specjalnym – uda nam się osiągnąć wrażenie takie samo jak w komiksie.”
Sprawdzian siły charakteru
Niestety, nic nigdy nie bywa aż tak proste. Rodriguez nastawiał się na sceptyczne podejście Millera do projektu i faktycznie tak było. Miller mówi: „Czułem się zaintrygowany, ale jednocześnie chciałem chronić „Sin City” – moje dziecko i mój dom. Kiedy nie robię nic innego, właśnie tam jestem. Zawsze powracam do „Sin City”.
Niczym nie zniechęcony Rodriguez zaatakował z innej strony. Postanowił udowodnić Millerowi, że uda mu się przenieść jego komiks na ekran nie tracąc nic z jego ducha, ani urody czarno-białego świata.
Własnymi nakładami i na własne ryzyko, Rodriguez nakręcił kilka próbnych scen, aby pokazać Millerowi, co zamierza osiągnąć. Spotkali się w barze na Manhattanie, Rodriguez otworzył laptopa i pokazał świat „Sin City” w ruchu. „Frank oniemiał z wrażenia. Powiedział: To naprawdę mocne, a ja na to: Frank, ta siła pochodzi z twoich albumów.”
Rodriguez miał w zanadrzu jeszcze jeden sposób na przekonanie artysty, wysłał Millerowi napisany przez siebie scenariusz. „Nie przypisuję sobie stworzenia scenariusza. Jedynie przepisałem to, co napisał Frank i przeredagowałem tak, aby zgrać dialogi z tempem filmu. Z trzech zeszytów Franka – The Hard Goodbye (dawniej: „Sin City”), „Krwawa jatka” (The Big Fat Kill) i „Ten żółty drań” (That Yellow Bastard) – zrobiłem jeden scenariusz.
„Powiedziałem mu: Słuchaj, nic jeszcze nie ustalajmy na pewno. Może w którąś sobotę nakręcimy z moją ekipą i kilkoma zaprzyjaźnionymi aktorami (Joshem Hartnettem i Marley Shelton) scenę otwierającą film, firma od efektów specjalnych doda efekty, podłożę muzykę i dodam napisy początkowe? W ciągu tygodnia będziesz mógł zobaczyć gotową scenę i zdecydujesz, czy ubijamy interes i pracujemy dalej. Pomyślałem, że jeśli Frankowi się spodoba, będziemy mogli pracować nad resztą filmu, a jeśli nie, będzie miał co pokazać przyjaciołom.”
Nakręcenie tej pierwszej sceny zajęło im jedynie dziesięć godzin. W świecie filmu jest to tyle, co nic, a jednak opłaciło się nad wyraz.
Hartnett wspomina: „Robert powiedział, że potrzebuje pomocy w przekonaniu Franka Millera, że jest zdolny do wiernego przeniesienia jego twórczości na ekran, a ja po prostu oddałem się do jego dyspozycji. Rozumieliśmy, że jest to misja, a jeśli się powiedzie, powstanie film. Wcześniej nie czytałem tych komiksów, ale kiedy tylko na nie spojrzałem i zobaczyłem Sin City, wiedziałem, że Robert będzie umiał pokazać ten dziki świat. To naprawdę intensywny świat. Faceci są przygarbieni i o wyglądzie opryszków, ubrane w skórę kobiety uzbrojone są w bicze. To jak tradycyjna czarna opowieść w nowym wymiarze. Niczego podobnego jeszcze nie było na ekranie.”
Kiedy wreszcie pokazano mu zarejestrowany materiał, Miller był zaskoczony. Mile zaskoczony. „Zdałem sobie sprawę, że Robert prze do przodu jak lokomotywa. W dodatku udowodnił, że można ufać jego słowom.
Trzy opowieści, dwóch reżyserów, jedna wizja.
Po przekonaniu Millera do realizacji projektu, Rodriguez pragnął, aby był on w centrum wydarzeń. „Obecność Franka na planie była konieczna dla autentycznego przeniesienia jego twórczości na ekran. Ale nie chciałem, żeby wystąpił jedynie w roli producenta czy twórcy. Chciałem, żeby został współreżyserem, żeby aktorzy i ekipa słuchali się go i traktowali go z szacunkiem.” Rodriguez zdecydował, że podzielą się obowiązkami reżyserskimi, choć i to wymagało poświęceń. Przepisy związkowe amerykańskich filmowców stanowią, że przy jednym filmie może pracować tylko jeden reżyser. Aby nie złamać tych przepisów, a jednocześnie mieć pewność, że rola Millera zostanie właściwie doceniona, Rodriguez był zmuszony do wypisania się z Director’s Guild of America (Amerykańska Gildia Reżyserska).
Rodriguez: „Nie zdawałem sobie początkowo sprawy, że praca dwóch reżyserów przy jednym filmie jest sprzeczna z zasadami Director’s Guild. Ale już wtedy byłem pewien, że musimy to zrobić, żeby osiągnąć najlepsze rezultaty. Frank jest jedyną osobą, która naprawdę była w Sin City. Wie wszystko o bohaterach i tym świecie. Poza tym, miałem wrażenie, że on i tak reżyserował przez te wszystkie lata. Tyle, że zamiast kamery, aktorów i oświetlenia, używał pióra i papieru. Frank ma naturalny talent opowiadania historyjek obrazkowych – zmuszony do korzystania z nowinek technologicznych, bardzo szybko załapał, o co chodzi. Byłem pod wielkim wrażeniem.”
„Jeśli chodzi o wystąpienie z Director’s Gild, po prostu musiałem to zrobić. Nie życzyli sobie, żebym ja – uznany reżyser – współpracował z debiutantem. To nie jest zgodne z ich kodeksem (który zresztą ma grubość książki telefonicznej). Nasza praca posuwała się do przodu, wszyscy biorący w niej udział czuli, że robimy coś wyjątkowego, a tu nagle Gildia zapukała do drzwi, żeby wstrzymać naszą pracę na tydzień przed przystąpieniem do produkcji. Nie mogłem pozwolić na to, żeby cokolwiek nam przeszkodziło. To, co robiliśmy, było zbyt dobre. Dla mnie Frank nie był debiutantem. Według mnie, on od dawna reżyserował, tyle że robił to na papierze.Gildia cały czas nie wyrażała zgody. Tak więc wystąpiłem z niej, żeby móc zrobić ten film tak, jak należało. Czasami trzeba złamać zasady, aby powstało coś nowego.”
|