Ani pociągów, ani samolotów
No Trains, No Planes
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz:Hans Heesen, Jos Stelling
zdjęcia: Goert Giltaij
muzyka: Nicola Piovani
obsada: Dirk van Dijck (Gerard), Ellen Ten Damme (Paula), Henri Garcin (Joop), Gene Berroets (Mario Russo), Dominique Horwitz (Klaus), Kees Prins (Jacques), Katja Schuurman (Rietje), Peer Mascini (Benny), Leny Breederveld (Coby)
produkcja: Holandia/ Niemcy/ Belgia 1999 (103 min)
Golden Gryphon na MFF w St. Petersburgu '1999
Akcja filmu "Ani pociągów, ani samolotów" nie po raz pierwszy u Josa Stellinga dzieje się na dworcu. Cztery ściany zwykłego mieszkania - to nie jego środowisko. Dworzec, dla reżysera miejsce znaczące, prawie sakralne, wymowne, praktycznie samowystarczalne, tworzące historie i bohaterów. Skrzyżowanie czasu i przestrzeni. Symbioza tego, co wieczne i konieczne, drogi i celu. (...)
Nagromadzenie filozoficznej symboliki Stelling neutralizuje obyczajowymi scenkami - miejsce akcji zostało ograniczone do ścian bezbarwnej dworcowej kawiarni, jakich wiele spotkać można wzdłuż linii kolejowej, w których życie toczy się swoim torem. Pojawiają się nawet nieśmiałe zapowiedzi tragedii. Ale w gruncie rzeczy o tragedię tu trudno. Bo Stelling nakręcił komedię.
Dworzec, zarówno w "Zwrotniczym", jak i w tym filmie, to "wszędzie i nigdzie", punkt nieistniejący na mapie, strefa neutralna, ziemia niczyja, wymazana i zapomniana. To dobre miejsce dla outsiderów, ludzi bez adresu. To ich reżyser bierze pod lupę i pokazuje jeden dzień z życia pasażerów, którym nie udaje się trafić na właściwy pociąg. Dzień długi jak życie. (...).
Mocny splot przypadków, jednakowo podawanych rodzajowych replik i gestów, stopniowo przeradza się w jak najbardziej życiowy temat. Formuła Czechowa: "Ludzie jedzą obiad, tylko jedzą, a w tym czasie rozkłada się ich życie" odtworzona tu została prawie dosłownie. I który to już raz śledzimy podobną sytuację z napięciem, jak atrakcyjną intrygę, który raz sama egzystencja wydaje się ciekawsza i ważniejsza niż istota rzeczy, a który raz banalność przynosi niespodzianki. (...)
Dworcowy świat osiąga z epizodu na epizod egzystencjalną przestrzeń. Dworzec Stellinga to potwierdzenie tymczasowości przebywania człowieka tu i teraz. Okres czasu, popychający do nieuchronnego wyboru. Życiowe alternatywy (jechać - nie jechać, na zawsze albo z biletem powrotnym) Stelling lekko przekłada na poziom transcendencji. Stawka idzie w górę. Decyzja, konsekwencje, odjazd - czy to nie pokusa wiodąca do czegoś nowego, przyjemniejszego, złudnego?
Albo ucieczka od jedynie osiągalnej, przyrodzonej człowiekowi ontologicznie wewnętrznej wolności, na którą, według Sartre'a, "człowiek jest skazany"? (...)
Bohater filmu odpowiedział na egzystencjalne wyzwanie. Gotowość skorzystania z prawa jednostki do wolnego wyboru zasługuje u Stellinga na szacunek. Uważa wszak za fałszywe oceniać jedynie zachowanie, wybory, ostateczny rezultat w kategoriach określających charakter i usprawiedliwiających sam fakt życia człowieka. (...)
Nina Zarchi - ISKUSSTVO KINO 7/2000
Elkerlyc
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz: Jos Stelling
zdjęcia: Ernest Bresser
muzyka: Ruud Bos
obsada: George Bruens (Elckerlyc), Lucie Singeling (dziewczyna), Geert Tijssens (malarz), Jan van de Steen (szalony), Nel de Vries (żona Elckerlyca)
produkcja: Holandia 1975 (90 min)
W tym samym czasie, kiedy jego "Mariken van Nieumeghen" była poddawana kolejnym zabiegom na stole montażowym, Jos Stelling kończył własnie zdjęcia do innego filmu o barokowej ornamentyce, zanurzonego w epoce średniowiecza. "Elckerlyc" opowiada historię pewnego mężczyzny, który mógłby być każdym z nas, a jego życiowa podróż została zdeterminowana wizją nieuchronnej śmierci.
Ta postać z osłem na plecach mocno zapada w pamięć. Raz jeszcze filmowa machina została wprawiona w ruch siłą samorodnego talentu i nie znającej ograniczeń odwagi, odrzucając z pełną świadomością reguły ekranowej narracji. Zdaniem niektórych krytyków, tym razem Stelling odniósł pełny sukces zachowując kontrolę nad całością materiału, inni żałowali, że nowy film nie posiada rozwichrzonej struktury poprzedniego utworu. Ale za to, podobnie jak tamten, wzbudził większe zainteresowanie na międzynarodowej arenie niż w rodzimej Holandii. I uczynił jego autora reżyserem kultowym.
Drugi film Stellinga opowiada o odysei poszukiwania własnej tożsamości na trasie nieustającej wędrówki. W miarę podróży cel wymyka się wędrowcowi z rąk, a sama droga prowadzi go ku nieuchronnemu przeznaczeniu. Posługując się konsekwentnie symbolami Stelling nadaje prostej z pozoru historii głębszy wymiar. Encyklopedia Filmów Fabularnych tak charakteryzuje ten film:
Jeszcze jedna zadziwiająco, zachwycajaco piękna, niesamowicie prawdziwa średniowieczna historia. Wyjątkowość filmu polega na tym, że Stelling nie cofa się przed najbardziej ryzykownymi pomysłami, zamiast opowiedzieć po prostu fabularną anegdotę. Spogląda za to na średniowiecze i swojego bohatera przez pryzmat pisarstwa Kafki.
Iluzjonista
De Illusionist
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz (na podstawie sztuki "Tragedia" Freeka de Jonge): Freek de Jonge, Jos Stelling
zdjęcia: Theo van de Sande
muzyka: Willem Breuker
obsada:Freek de Jonge (iluzjonista), Jim van der Woude (jego brat), Catrien Wolthuizen (matka), Gerard Thoolen (ojciec), Carel Lapere (dziadek)
produkcja: Holandia 1983 (90 min)
Golden Calf na Fest. Filmów Holenderskich '1983; nagroda holenderskich krytyków filmowych '1983; nagroda publiczności na MFF w Sao Paulo '1986
(...) "Iluzjonista", dotykający mitycznego konfliktu dwóch braci (aluzja do Kaina i Abla nie jest zbyt odległa, warto też zauważyć, że Freek de Jonge, aktor i współscenarzysta, to syn pastora), przedstawia historię, której poszczególne składniki tworzą niesamowitą mieszankę komedii obyczajowej, burleski, surrealizmu i wycieczek w stronę psychoanalizy. W ten sposób film balansuje pomiędzy scenami jak z musicalu, a rodzajowymi na tle sielskiego holenderskiego krajobrazu, by skończyć w szpitalu psychiatrycznym, gdzie chorzy poddawani są zabiegom lobotomii. Odzyskawszy spokój, "szaleni" nie zakłócają już porządku panującego w zakładzie.
Można niekiedy żałować, że film miesza wiele wątków naraz i staje się poniekąd ofiarą własnej ambicji; to prowadzi reżysera do rozwijania sekwencji, których sens gubi się pośród licznych wektorów i wznosi ponad rygor wywodu, ale to ryzyko tego rodzaju przedsięwzięcia, kiedy to realizm kłóci się z fantazją. Mniejsza o to, Jos Stelling świetnie trzyma dystans, dzięki czemu reguluje napięcie aż do samego końca, chociaż film jest niemal pozbawiony dialogu, gdzie wszystko opiera się na magii obrazów i muzyki, podkreślających atmosferę i humanistyczną przestrzeń. W całym tym konflikcie dwóch braci, wszechobecność matki obnaża kompleks Edypa: kobieta posyła swego młodszego syna na leczenie psychiatryczne, zaś ten starszy skończy zasztyletowany. Co zaś do ojca, postaci pozbawionej jakiegokolwiek autorytetu, jego bezwolność to ucieczka od brania na siebie ciężaru odpowiedzialności. Jest tylko obserwatorem, który za nic ma rzeczywistość. Tak więc film jest zarazem opisem rodzinnego piekła i braterskiej rywalizacji dwóch chłopców o ograniczonej perspektywie, których ułomność polega na trudności w zrozumieniu otaczającego ich świata. Między farsą a tragedią, bufonadą a refleksją metafizyczną, "Iluzjonista" sączy ukryty niepokój, stawia zwodnicze pytania obecne w tym świecie pozorów i szaleństwa. (...)
Jean A. Gili - POSITIF Avril 1998
"Iluzjonista" to film obliczony na karierę międzynarodową, chociażby z uwagi na brak dialogów. Oryginalny scenariusz, intrygująca narracja, wspaniałe zdjęcia, pomysłowy montaż oraz brawurowa rola Freeka de Jonge to cechy, dzięki którym powinien osiągnąć sukces kasowy.
Historia dwóch braci - jednego o wąskich horyzontach, zaciekłego, skąpego, zaślepionego ideałami i ambicjami, i drugiego, młodszego, niedorozwiniętego, dziecka w ciele dorosłego mężczyzny - to doskonała gra rzeczywistości i iluzji.
Ten ostatni zostaje wysłany do szpitala dla umysłowo chorych. Starszy, iluzjonista, próbuje go ratować. Tak streszczona fabuła może nie wygląda na oryginalną, lecz film w wielu momentach jest niezwykle zabawny, czasem melancholijny, czasem przerażający, lecz niezmiennie fascynujący.
Zdjęcia do poprzednich filmów Stellinga porównywane były ze średniowiecznymi obrazami, na przykład z Breughlem. Tym razem przypominają obrazy Felliniego, lecz Stelling nie stara się ich wiernie kopiować.
Zasługą twórczej reżyserii oraz talentów pisarskich i aktorskich de Jonge jest fakt, że film nie jest ani wymuszony ani moralizatorski, co jest jego największą zaletą.
Wall. - VARIETY 12 October 1983
Latający Holender
De Vliegende Hollander
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz (wg pomysłu George'a Brugmansa i Josa Stellinga): Jos Stelling, Hans Heesen
zdjęcia: Goert Giltaij
muzyka: Nicola Piovani
obsada: Nino Manfredi (Campanelli), Daniel Emilfork (inkwizytor), Ingrid de Vos (matka), Willy Vandermeulen (Netelneck), Verlee Dobbelaere (Lotte)
produkcja: Holandia/Belgia/Niemcy 1995 (130 min)
Srebrna Żaba na Camerimage w Toruniu '1996
Mimo tytułu "Latający Holender" film Josa Stellinga nie jest ekranizacją średniowiecznej legendy o statku-widmie, zapowiadającym rychłą śmierć żeglarzom, którym się ukazał, chociaż jest to opowieść o Holendrze, który pragnął latać.
Mamy oto XVI wiek, Niderlandy, i wojnę między popieranymi przez hiszpańskich katolików Flamandami a holenderskimi heretykami. Ale historyczny kontekst pojawia się tu głównie po to, by określić relacje między bohaterami. Holender we Flandrii, a więc obcy wśród wrogów. Dziecko zrodzone z Flamandki i przypadkowego ojca - Holendra - i jego życiowa podróż w poszukiwaniu potwierdzenia własnej tożsamości. Bękart heretyka, złodzieja i cudzołożnika uwierzy w opowieść o ojcu - wielkim żeglarzu i ruszy w dół rzeki, by szukając ojca dotrzeć do morza. Nieświadomy żartu wędrownego aktora, Włocha Campanelli, niegdyś świadka wcale nie bohaterskiej śmierci ojca, syn uczyni z tego sens swojego życia. Oczarowany kuglarskimi sztuczkami starego aktora, uwierzy też, iż można nauczyć się latać, tak jak potrafi to robić i wspaniały ojciec, i ów aktor także. Staje się zresztą, jak to określa sam Campanelli, dziełem fantazji starego komedianta. I tę rolę przyjmuje bez zastrzeżeń. Jego droga do morza i ojczyzny jest tyleż straceńcza, co groteskowa.
Historia młodego Holendra i jego wędrówki opowiedziana została za pomocą epizodycznych scen, przypominających trochę drogę bohaterów średniowiecznych moralitetów. Począwszy od piekła, jakim jest flamandzka farma przybranego ojca, poprzez kolejne doświadczenia w relacjach z napotkanymi po drodze ludźmi, cała podróż jest podążaniem do upragnionego raju, czyli morza i przestrzeni. Pragnienie latania jest tu prostą metaforą potrzeby wolności i samorealizacji, niemożliwych do zrealizowania wśród obcych. (...)
Ale najciekawszy pozostaje sam sposób sfilmowania tej historii. Ogromna oszczędność dialogów, bardzo wolne tempo narracji, asceza koloru. Doznanie czasu i przestrzeni staje się dzięki temu szczególnie intensywne, co w dzisiejszym kinie spotyka się rzadko.
Dorota Anna Wróblewska - KINO 9/1998
(...) Film Stellinga z pewnością nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. W odróżnieniu od wielu postmodernistycznych obrazów, udaje mu się jednak w sposób niezwykle wyrafinowany zaangażować widza. Cenię go za to, że ani przez moment nie schlebia widzowi, nawet ryzykując odrzucenie. Emocje w nim zawarte są starannie wyważone, nie ma tu łatwizn melodramatu, wkradającego się coraz częściej do tak zwanego "ambitnego", autorskiego kina. Cierpliwy widz ma jednak szansę przeżyć głębokie, prawdziwe wzruszenie.
Andrzej Pitrus - KINO 10/1998
Mariken van Nieumeghen
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz:Jos Stelling
zdjęcia: Ernest Bresser
muzyka: Ruud Bos
obsada:Ronnie Montagne (Mariken), Sander Bais (Moenen), Alida Sonnega (Ciotka), William van de Kooy (wujek), Diet van de Hulst (Berthe), Leo Koenen/Will Hildebrand/Menno Jetten/Jan Harms (czwórka gwałcicieli)
produkcja: Holandia 1974 (80 min)
W szesnastym stuleciu, przy końcu średniowiecza, epidemia zarazy pustoszy Europę i dociera do mista Anvers. Zebrani w gospodzie mieszkańcy, których dżuma jeszcze nie dosięgła, obarczają winą za ten dopust Boży Moenena, wędrownego komedianta o cokolwiek diabolicznym wyglądzie. A także Mariken, kobietę która żyła z nim w grzechu. Na tę parę zapada szybki wyrok: spalenie na stosie, co powinno powstrzymać pochód zarazy.
Mariken znajduje schronienie u prostytutki Berty. Całkiem bezpiecznie będzie mogła poczuć się dopiero wtedy, gdy wraz z ukochanym opuści miejskie mury. Ale przez bramy wypuszczani są tylko mnisi i trupy ofiar zarazy.
To, co pociąga Mariken w wędrownej trupie komediantów - ich umiłowanie swobody, wtajemniczenie w sztukę, radość życia, budzi opory władzy, duchownych i tzw. zwykłych obywateli. Dla tych ostatnich Moenen i jego towarzysze reprezentują rozluźnienie moralne, niejasne związki z samym szatanem, obyczajową rozwiązłość. A tym samym świetnie nadają się do roli kozłów ofiarnych. Zwłaszcza w tak dramatycznym momencie, kiedy za widmem zarazy widać zapowiedź końca świata. I tak Mariken zostanie wystawiona na pastwę tłuszczy, która nie oszczędzi jej niczego...
Pzygotowania do realizacji filmu zajęły Stellingowi najpierw pięć lat, a następne dwa - sama realizacja. Zdjęcia kręcono głównie weekendami, ze względu na konieczność zaangażowania setek aktorów-amatorów, wykonawców ról drugoplanowych i statystów. Ich entuzjazm i wkład w realizajcję tego filmu był tak wielki, że chwilami myliła im się rzeczywistość ekranowa z realną (co wyraźnie dawało o sobie znać w scenach erotycznych ekscesów lub alkoholowego upojenia).
Film debiutanta zwrócił na siebie uwagę na festiwalu w Cannes. Spośród wielu opinii krytycznych po canneńskim pokazie warto przytoczyć tę, autorstwa polskiego korespondenta, Aleksandra Ledóchowskiego:
Holender Jos Stelling pokazał średniowieczną balladę o mieście spustoszonym przez zarazę, o wędrownym teatrze, o dziewczynie opętanej przez diabła. Jest tu barwność i uroda malarstwa holenderskiego, ale także reminiscencje z Bergmana, Pasoliniego, Kena Russella. (Film 22/1975)
(pk)
Z CYKLU OPOWIEŚCI EROTYCZNE (Erotic Tales)
Poczekalnia
The Waiting Room
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz: Jos Stelling
zdjęcia: Goert Giltaij
muzyka: Maurits Overdulve
obsada:Gene Bervoets, Bianca Koedeam, Annet Malherbe
produkcja: Holandia/Niemcy 1996 (28 min)
Nagroda dziennikarzy na Montreux Golden Rose Fetiwal '1997; Golden Gryphen na MFF w Petersburgu '1997
Duży dworzec kolejowy. Pasażerowie oczekujący na pociąg próbują jakoś wypełnić sobie czas. Pewien mężczyzna np. rozbiera współpasażerki wzrokiem. Gdy jedna z pań podejmuje z nim grę, mężczyzna nie może uwierzyć w swoje szczęście...
Stacja benzynowa
The Gas Station
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz: Jos Stelling
zdjęcia: Goert Giltaij
muzyka: Hunga!
obsada:Gene Bervoets, Ellen Ten Damme, Martijn Bosman
produkcja: Holandia/Niemcy 2000 (26 min)
Grand Prix na Mediawave Festival w Györ '2001
Mężczyzna powoduje w ulicznym korku niegroźny wypadek. Kobieta, w której samochód, stuknął wpada w furię. Sprawcy nie pozostaje nic innego niż udobruchać swoją ofiarę, bez względu na konsekwencje...
Galeria
The Gallery
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz: Jos Stelling
zdjęcia: Goert Giltaij
obsada:Gene Bervoets, Anouska Wink, Raymonde de Kuyper
produkcja: Holandia/Niemcy 2003 (26 min)
Grand Prix na MFF w Tiranie '2003
Mąż cierpliwie towarzyszy żonie na zakupach. Podczas gdy żona wybiera dla siebie bieliznę, jej partner z nudów obserwuje klientów. Jeden gość wydaje mu się szczególnie nie do zniesienia...
Rembrandt fecit 1669
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz:Wil Hildebrand, Jos Stelling, Chiem van Houweninge
zdjęcia: George Burggraaff
muzyka: Laurens van Rooyen
obsada:Frans Steelling (młody Rembrandt), Ton de Koff (stary Rembrandt), Lucie Singeling (Saskia), Hanneke van der Velden (Geertje), Aya Gil (Hendrickje)
produkcja: Holandia 1977 (130 min)
(...) "Rembrandt fecit 1669" (to podpis złożony przez malarza na krótko przed śmiercią na ostatnim z autoportretów) należy do filmów rzadko spotykanych, mistrzowskiej klasy, który przybliża nas równocześnie do poznania sztuki i człowieka.
To nie jest zwyczajna biografia. Raczej autorska wizja, choć obecne są w niej historyczne odnośniki i przywołania w kadrach słynnych obrazów ("Lekcja anatomii", "Cech sukienników", "Straż nocna"). Ale przede wszystkim próbuje uchwycić mechanizm tworzenia, problemy i emocje artysty zawarte w dziesiątkach autoportretów.
Rembrandt Josa Stellinga to Rembrandt intymny. Widzimy go głównie w otoczeniu trzech kobiet, jakie kolejno wkroczyły w jego życie, dzieci i niewielu przyjaciół. Jego zatargi z amsterdamską burżuazją, upodobanie do zanurzania się w nędzne dzielnice miasta, przyjemność obcowania z plebsem, skłonność do maskarad, są tu zaledwie aluzyjnie wzmiankowane.
Właściwie należałoby zacząć od uznania dla wizualnego piękna filmu, precyzyjnej fotografii, zmysłowej w kontakcie z wypolerowanym drewnem, aksamitem ubrań, pogniecioną pościelą. Stelling potrafi wydobyć życie z przedmiotów martwych, w sposób zbliżony do Bressona, Tarkowskiego czy Huszárika. Jego film niemal pozbawiony plenerów jest przecież hymnem na cześć natury, panteistyczną pieśnią na podobieństwo filmów, wspomnianych wyżej, Rosjanina ("Zwierciadło") czy Węgra ("Sindbad", "Csontváry"). Szacownie oprawiona księga, zakurzona okiennica, futryna, srebrne ozdoby - stają się pod obiektywem kamery ożywionymi cząstkami światła, ulotnymi przejawami życia.
Piękno przedmiotów, gra światła nie są dane ot tak sobie. Przeżywa je ten, kto potrafi to dostrzec. A komu jest to dane? Dociekliwemu widzowi, który umie patrzeć, filmowcowi demiurgowi. Z pewnością. No i, rzecz jasna, Rembrandtowi. Cały film oparty jest na grze spojrzeń. Sprawia, że widz czuje się voyeurem.
Malarz pochłania świat, innych ludzi, wyławia momenty ze strumienia życia (narodziny dziecka, śmierć kobiety, codzienną toaletę, chwilę zapomnienia) i przekłada je na obraz samego siebie: pozując przed lustrem wpisuje własne emocje w kolejną wersję autoportretu. I każdy z nich odsłania inną stronę życia artysty.
Młody Rembrandt, zakochany w Saskii, szczęśliwy, opływający w zamówienia i dostatek, gra komedię min, chwyta za szkło, uśmiecha się. W tym czasie z autoportretów bije jego pewność siebie, mienią się szaty i klejnoty (autoportret z Luwru /1633/ ze złotym łańcuchem). Rembrandt postarzały, przygnębiony, poniżony, zbolały po śmierci syna, zamienia się w cykl obrazów podniosłych. To nie są już portrety, to przytłaczające pytania o ciosy, jakie spadły na jego życie, a na które malarz nie znajduje słów. Sztuka malowania to w tym momencie sztuka przeżycia. Jest w tym coś strasznego.
Te autoportrety, o jakich mowa, nie są w filmie widoczne. Reżyser sugeruje tylko proces ich powstawania manipulując zręcznie aktorem, scenerią, światłem, lustrem. (...)
Jean-Pierre Jeancolas - POSITIF Mai 1982
UDAWACZE
De Pretenders
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz (na podst. Sztuki "Jukebox 2008 Hermana van Veena): Frans Bosboom, Fred Hekket, Wil Hildebrand, Jos Stelling
zdjęcia: Deen van der Zaken
muzyka: Fred Hekket
obsada: Coby Stunnenberg (Greet), Evert Holtzer (Evert), Simone Dresens (Truus), Peter van Laar (Peter), Ton van Dort (Herman), Bob Casandra (Bob), Corinna Singeling (Bep), Ad Rietveld (Adje), Henk Faledij (Henk)
produkcja: Holandia 1981 (101 min)
Jos Stelling zdobył międzynarodowy rozgłos reżyserując filmy historyczne przedstawiające takich ludzi jak "Mariken van Nieumeghen" czy ukazujące życie Rembrandta. Najnowszy obraz Sterlinga, "Udawacze" jest nieco inny. Tym razem reżyser cofa się w czasie do roku 1962 umieszczając akcję filmu w biednej dzielnicy Utrechtu.
Akcja filmu zawiązuje się w lokalnym barze. Krótkie wprowadzenie umieszcza głównych bohaterów we wczesnych latach sześćdziesiątych. Zaraz potem akcja przenosi się siedem lat naprzód, do czasu, gdy Evert powraca by spotkać się ze swoimi starymi kumplami.
Na pierwszy rzut oka Evert wraca by pochwalić się swoimi osiągnięciami, lecz wkrótce okazuje się, że tak naprawdę pragnie być szczęśliwy. Jest fotografem, ale osiągnął tylko pozorny sukces. Najchętniej zresztą odnowiłby związek z kobietą, z którą wcześniej zerwał.
Wymarzona dziewczyna jakoś się nie pojawia, ale koledzy wciąż go podpuszczają. Wątek poboczny mało atrakcyjnej dziewczyny próbującej go uwieść jest szczególnie ujmujący.
Film efektownie oddaje panującą atmosferę zmęczenia. Sceny nasycone landrynkowymi kolorami podkreślają obecny w filmie niepokój, dodatkowo wzmacniany przez ścieżkę dźwiękową, na którą składają się popularne utwory tamtych czasów.
Gra głównych aktorów jest nienaganna, lecz mimo wszystko Stelling nie cofa się przed skrajnościami. Film kończy wiadomość o śmierci Marilyn Monroe oraz materiał dokumentalny przedstawiający zburzenie baru.
Pytanie czy film jest adresowany bardziej do pokolenia lat sześćdziesiątych, czy też równie dobrze może spodobać się współczesnej młodzieży?
Klad. - Variety 21 October 1981
Zwrotniczy
De Wisselwachter
reżyseria: Jos Stelling
scenariusz (na podst. powieści Jean-Paul Franssensa): George Brugmans, Hans de Wolf, Jos Stelling
zdjęcia: Theo van de Sande, Frans Bromet, Paul van de Bos, Goert Giltaij
muzyka: Michel Mulders
obsada: Jim van der Woude (zwrotniczy), Stéphane Excoffier (kobieta), Joh Kraaykamp (inżynier), Josse de Pauw (listonosz), Ton van Dort (asystent inżyniera)
produkcja: Holandia 1986 (95 min)
Nagroda publiczności na MFF w Madrycie '1987; nagroda publiczności i za rolę męską (J. van der Woude) na festiwalu Fantasporto '1988; nagroda publiczności na MFF w Sao Paulo '1988
Fani poprzedniego filmu Josa Stellinga, surrealistycznej komedii "Iluzjonista", bez trudu zaakceptują jego kolejny niemy obraz zatytułowany "Zwrotniczy". Co ważne, Stelling włożył wiele wysiłku, by osiągnąć w nim narracyjną spójność czy intensywną emocjonalność. Film ten ma potencjał, by przyciągnąć do kin widownię spragnioną oryginalnych pomysłów.
Tytułowy zwrotniczy to analfabeta mieszkający gdzieś w zapadłej dziurze. Niemal niewolniczo poświęca się swojej pracy - przestawianiu zwrotnicy tak, by przejeżdżające pociągi mogły zmienić tor. Nigdy się nie odzywa, a słowa rzadko goszczą też na ustach reszty bohaterów.
Pewnego dnia tajemnicza femme fatale, wysiadając omyłkowo z pociągu przerywa monotonne życie zwrotniczego pozostając już do końca filmu w budynku stacji. Duet spojrzeń, gestów i kostiumów (kobieta jest wystrojona i umalowana, zwrotniczy zaś ubrany w szorstki, skórzany strój kmiota) jest doskonale wygrany, a aktorzy subtelnie manipulują postaciami niczym marionetkami nadając sytuacji, w której dochodzi do spotkania tych dwojga, aurę oryginalnego zaskoczenia. Pojawienie się czarnego charakteru, listonosza o faszystowskich zapędach zdecydowanego posiąść kobietę, doprowadza w końcu do przemocy, która brutalnie przerywa idyllę pary i doprowadza do tragicznej pointy. (...)
Yung. - VARIETY 24 September 1986
"Zwrotniczy" adaptuje formę klasycznej narracji linearnej, gdzie - na tle pór roku - na stacyjce kolejowej zagubionej na pustkowiu, obserwujemy wzorcowego pracownika i elegancką kobietę, przypadkową pasażerkę, próbującą wyjechać z tego miejsca. Dramat samotności i miłosnej frustracji, gdzie jednostka jest zredukowana do poziomu owada obserwowanego okiem kamery z obojętnością stwórcy przyglądającemu się swemu dziełu z wysoka. "Zwrotniczy" to rodzaj spektaklu przy drzwiach zamkniętych: kobieta, która pojawia się nie wiadomo skąd, pozostaje dla zaciekawionych nią mężczyzn nie do przeniknięcia, zwłaszcza w tym, co kryje się za jej prowokacyjną grą. Zakłóca przy tym rytuał codziennych, powtarzalnych czynności, wprowadza niespodzianki i nowe pojęcia niezrozumiałe dla swego gospodarza oraz wnosi podwójną zapowiedź: miłości i śmierci. Ubrana symbolicznie w czerwień - kolor krwi, ale też konfitur z malin - jakby chciała wzmocnić jaskrawy obraz w świecie zgaszonych barw, ucieleśnia nieznośną kobiecość, jaka niszczy delikatną równowagę. Samą swoją obecnością podkreśla absurd codzienności, negując absurd mechanicznych rytuałów. Schwytana w pułapkę miejsca, z którego chciałaby uciec, a zdaje sobie sprawę, że jest to coraz mniej możliwe, staje się modliszką niszczącą każdego kto się do niej zbliży, chwytając ofiarę w pajęczą sieć.
Zrealizowany nie mniej starannie niż "Iluzjonista", niemal pozbawiony dialogów, film opiera się na efektach dźwiękowych. Odgłosy czy słowa to tylko przerywniki ciszy; gesty, wymiana spojrzeń są donioślejsze niż dialogi. Podobnie muzyka buduje napięcie emocjonalne lub podkreśla fantasmagorię obrazu.
Jean A. Gili - POSITIF Avril 1998