55 LAT POLSKIEJ ANIMACJI
13-20 kwietnia 2004 r., Kino Charlie
Wstęp
Plakat
Terminy
Repertuar
Sylwetki twórców
Organizatorzy
Historia polskiego filmu animowanego
55 lat polskiej animacji w pigułce
Dziesięć filmów, które wstrząsnęły światem
KRÓTKA HISTORIA POLSKIEGO FILMU ANIMOWANEGO
Za ojca duchowego polskiego
filmu animowanego należy uznać jednego z pionierów światowej
animacji Władysława Starewicza. Ten urodzony w Moskwie w
polsko-litewskiej rodzinie entomolog amator, karykaturzysta i
operator filmowy, odkrył technikę zdjęć poklatkowych w 1910 r.
podczas filmowania walki żuków jelonków, a filmy
lalkowe (rozgrywające się najczęściej w świecie owadów)
realizował od 1912 r. Kiedy już po rewolucji październikowej uciekł
do Francji, gdzie wkrótce zdobył rozgłos światowy, prasa
polska żywo interesowała się jego twórczością, niejednokrotnie
zapowiadając, że mistrz ma zamiar wrócić do kraju.
Pierwsze dwa polskie
quasi animowane filmy rysunkowe,
Flirt krzesełek i
Luneta
ma dwa końce, zrealizował w 1917 r. Feliks Kuczkowski filozof,
dziennikarz, malarz amator, upamiętniony na kartach jednej z
najwcześniejszych teoretycznych książek na temat kina, czyli
Dziesiątej Muzy Karola Irzykowskiego (1924), jako Canis de
Canis. Już w następnym roku Kuczkowski zrealizował film w pełnym
znaczeniu tego słowa animowany, lalkowy, w którym "zagrał"
plastelinowy ludzik i dwie miarki stolarskie. Dziełko to pokazywano
tylko w gronie przyjaciół, ale w tym samym czasie malarz
Stanisław Dobrzyński zrealizował kreskówkę
Sen paskarza,
która była już wyświetlana w kinach jako dodatek. W
dwudziestoleciu międzywojennym wielu twórców
podejmowało na tym polu mniej lub bardziej udane przedsięwzięcia,
m.in.: członek lwowskiego ugrupowania artystów "Artes"
Otto Hahn oraz inny lwowianin Jan Jarosz, a także rotmistrz Eugeniusz
Jaryczewski, późniejszy wybitny realizator filmów
przyrodniczych Karol Marczak, karykaturzysta Zenon Wasilewski i
najbardziej wytrwały spośród pionierów Włodzimierz
Kowańko. Jednak wszystkie te próby (niewątpliwie zasługujące
na dalsze badania) nie wyszły jak wydaje się poza stadium
pionierskich eksperymentów. Ale w 1945 roku Stefan i
Franciszka Themersonowie ukończyli w Anglii (dla Biura Filmowego
Ministerstwa Informacji i Dokumentacji RP) jeden z najpiękniejszych
filmów animowanych zrealizowanych kiedykolwiek przez polskich
twórców, będący zresztą kontynuacją awangardowych
poszukiwań tej pary, rozpoczętych jeszcze przed wojną w Warszawie:
Oko i ucho - abstrakcyjną grę obrazów ilustrujących
cztery
Słopiewnie Szymanowskiego i Tuwima.
To były lata pionierskie. W
niektórych publikacjach za datę narodzin polskiej
kinematografii animowanej w Polsce Ludowej przyjmowano rok 1947.
Wiązało to się z faktem, że w tymże roku popularny karykaturzysta
Zenon Wasilewski zrealizował w swoim własnym mieszkaniu w Łodzi,
pełniącym również funkcję siedziby Studia Filmów
Kukiełkowych "Filmu Polskiego", krótkometrażówkę
dla dzieci
Za króla Krakusa. Film, mimo wszystkich
swoich niedostatków, stał się wydarzeniem. Ale to przełomowe
osiągnięcie też miało swoją prehistorię, która rozpoczęła się
rok wcześniej w tym samym miećcie w innym prowizorycznie
zaadaptowanym pomieszczeniu, podzielonym między dwóch
realizatorów, Zenona Wasilewskiego i Ryszarda Potockiego
(notabene jedynych wówczas animatorów, którzy
posiadali już pewien, niewielki zresztą, staż w pracy przy filmie
animowanym. Pierwszy eksperymentował trochę w tej dziedzinie, jak już
się rzekło, przed wojną, drugi był jakiś czas asystentem radzieckiego
klasyka gatunku, Aleksandra Ptuszki). Tu rodziły się pierwsze w
komunistycznej Polsce filmy lalkowe. Potocki i Wasilewski
przedzielili studio kotarą na dwie równe części. Ostrzegawcze
napisy zabraniają przechodzenia z jednej połowy sali do drugiej. Nic
dziwnego – konkurencja – pisał reporter „Filmu”.
Było to studio jeszcze dosyć
partyzanckie: reflektory z demobilu, kamery chałupniczo przystosowane
do zdjęć poklatkowych, urządzenia pomocnicze własnej konstrukcji.
Efekty artystyczne też nie od razu były imponujące: jedynie
jednominutowy skecz polityczny Wasilewskiego o Hitlerze
(Pechowy
bokser, czyli krótka historia wojny) doczekał się
eksploatacji, włączony do jednego z numerów Polskiej Kroniki
Filmowej. Dłuższy film tego twórcy,
Ruch to zdrowie,
jak i krótkometrażówkę Potockiego
Paweł i Gaweł
uznano za zbyt jeszcze niedoskonałe, aby skierować je na ekrany.
Niepowodzenia zniechęciły
Potockiego, który przeszedł do pracy w filmie fabularnym.
Natomiast Wasilewski nie rezygnował - nawet wówczas, gdy
przyszło mu przenieść studio do własnego mieszkania. Upór
opłacił się: wspomniany już, zrealizowany w 1947 roku film
Za
króla Krakusa przyniósł wkrótce polskiemu
filmowi animowanemu pierwszy laur na zagranicznym festiwalu.
Równolegle w innych
miejscach kilku amatorów uruchamiało produkcję kreskówek.
Jednym z nich był młody wojskowy, Maciej Sieński. Udało mu się
zainteresować swoją inicjatywą już w 1945 roku władze Wytwórni
Filmowej Wojska Polskiego, które nie domyślały się nawet, iż
mają do czynienia z zupełnym dyletantem. A jednak coś z tego wyszło.
Co prawda pierwszy większy film Sieńskiego,
Lis Kitaszek,
także nie doczekał się eksploatacji, ale kilka jego krótszych
form wykorzystano w kronice filmowej oraz do celów
propagandowych. Jednakże trudności techniczne (m.in. brak celuloidu,
podstawowego tworzywa w filmie rysunkowym, które trzeba było
zdobywać zbierając po szpitalach klisze rentgenowskie) i
niezrozumienie u urzędników domagających się rentowności
zniechęciły tego realizatora do animacji (aczkolwiek nie do filmu w
ogóle). Doświadczenie, jakie zdobył w tym czasie, miało
zaowocować później w postaci podręcznika
Filmowe zdjęcia
trickowe i specjalne.
Niezależnie od Sieńskiego, na
Śląsku przystąpił do realizacji filmów rysunkowych malarz
Zdzisław Lachur. Z jego inicjatywy powstała przy Wydziale Propagandy
KW PPR w Katowicach sekcja filmowa, której zasadniczym
zadaniem było produkowanie okazjonalnych plakatów agitacyjnych
(animacja miała być tylko jednym z możliwych środków). Zaczęto
skromnie od króciutkiej wstawki animowanej w technice kolażu:
Senat z wozu koniom lżej, do filmu propagującego Referendum.
Później powstał pełnometrażowy, fabularyzowany dokument
Ku
Nowej Polsce, w którym znalazły się liczne zdjęcia
trickowe (koniec 1946 roku, epizod to raczej nie znany historykom
przedmiotu, a wart uwagi).
Z czasem ekipę Lachura objęła
patronatem gazeta "Trybuna Robotnicza". Tak we wrześniu
1947 roku rozpoczęło działalność Eksperymentalne Studio Filmów
Rysunkowych, które dało początek działającej do dziś wytwórni
w Bielsku Białej. Pracowników zwerbowano zamieszczając
anons w prasie. Zgłosiło się około 60 osób, z których
drogą eliminacji wyłoniono mniejszy zespół w składzie: Maciej
Lachur (brat Zdzisława), Leszek Lorek, Alfred Ledwig, Mieczysław
Poznański, Aleksander Rohoziński, Wiktor Sakowicz, Rufin Struzik,
Wacław Wajser i Władysław Nehrebecki. Dwaj pierwsi mieli za sobą
studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, pozostali - tylko wiarę
w swoje powołanie. Szkołą warsztatu były dla nich, jak i dla
Sieńskiego, przedwojenne kreskówki, amerykańskie (Disneya),
niemieckie i radzieckie. W trakcie analizowania tych filmów
dochodziło do niezwykłych olśnień, na przykład, że można stosować po
dwie i więcej klatek dla jednej fazy ruchu bez szkody dla jego
płynności.
W następnym roku Studio zmieniło
nazwę na Zespół Filmów Rysunkowych "Śląsk" i
przeniosło się na kilka miesięcy do Wisły. Wreszcie usadowiło się na
dobre w Bielsku.
Nie był to okres łatwy – pisał po 15
latach na łamach "Ekranu" Zdzisław Lachur – „w
Wiśle np. mieszkaliśmy skoszarowani, prowadząc wspólną
kuchni«. Grozi¸ nam również często brak celuloidu
- co równało się likwidacji studia.”
W tych warunkach powstało kilka
filmów:
Czy to był sen (1948) i
Ich ścieżka
Zdzisława Lachura,
Traktor A-1 (1949) Nehrebeckiego,
Wilk i
niedźwiadki (1950) Wajsera,
O nowe Jutro (1951) Lorka.
Tylko dwa ostatnie były rozpowszechniane. Pozostałym władze
zarzuciły: „błędy w koncepcji scenariusza”, „zbyt
formalistyczne ujęcie rysunku” bądź „dezaktualizację
problemu”.
Zaczynał się okres niesprzyjający
eksperymentowaniu w sztuce. Doktryna realizmu socjalistycznego
wycisnęła swoje piętno także na filmie animowanym. Uznano, że jego
rola winna sprowadzać się do bawienia, a przede wszystkim –
wychowywania najmłodszego widza. O żadnych eksperymentach formalnych
oczywiście nie mogło być mowy. Wszelkim próbom odejścia od
powszechnie przyjętego kanonu realistycznego rysunku i płynnej
animacji groziło oskarżenie o formalizm. Zarzut taki spotkał np.
skierowany na półki film Wasilewskiego
Pan Piórko
śni (1949), surrealistyczną groteskę dla dorosłych, w której
prostota lalek i umowność dekoracji były wręcz nowatorskie. Fakt ten
odbił się negatywnie na całej późniejszej twórczości
filmowej tego zasłużonego realizatora, który zniechęcony
uciekł w gładką, banalną stylizację w duchu pseudoludowym. Przełamał
ją dopiero w znacznie późniejszych filmach dla dorosłych:
Uwaga, diabeł (1959) i
Zbrodnia na ulicy Kota Brzuchomówcy
(1961). Takie były zmagania pionierów ze sprzętem, własną
niewiedzą, ludzką krótkowzrocznością i dziejową sytuacją.
Władysław Nehrebecki, którego
pamięta się dziś głównie jako twórcę serialu dla dzieci
Bolek i Lolek (mimo późniejszych sporów o to,
kto faktyczne stworzył te postacie), wkrótce z kilkoma
współpracownikami odłączył się od grupy śląskiej i przeniósł
do Łodzi, aby przy Wytwórni Filmów Fabularnych utworzyć
w styczniu 1951 roku Oddział Filmów Rysunkowych. Zrealizował
tu zaledwie jeden film –
Opowiedział dzięcioł sowie, i
po roku znów powrócił do Bielska. Upaństwowiono
działający dotychczas na zasadach spółdzielni zespoł "Śląsk"
i przekształcono go w filię Łódzkiej Wytwórni Filmów
Fabularnych (samodzielność uzyskała bielska placówka w 1956
roku). Produkcja filmów animowanych w Polsce ruszyła na dobre
(w tym samym czasie w Łodzi powiększyła się kadra twórców
filmów kukiełkowych o Włodzimierza Haupego i Halinę
Bielińską).
Co prawda rewolucja artystyczna w
tej dziedzinie miała dopiero nastąpić, niemniej godny odnotowania
jest fakt przyciągnięcia do animacji w charakterze scenografów
liczących się plastyków, m.in. Wojciecha Zamecznika, Jerzego
Srokowskiego, Jana Marcina Szancera, Olgę Siemaszkową, Tadeusza
Gronowskiego, Annę i Eryka Lipińskich, Zbigniewa Lengrena, a przede
wszystkim najtrwalej związanego z kinematografią Adama Kiliana,
wybitnego scenografa, którego najlepsze realizacje przypadają
jednak na okres późniejszy.
Pierwszym symptomem czegoś naprawdę
nowego w polskiej animacji (i nie tylko polskiej) stał się dopiero
film
Był sobie raz... (1957) Waleriana Borowczyka i Jana
Lenicy - artystów, którzy już wcześniej ujawnili swój
talent na polu grafiki, plakatu i rysunku satyrycznego. Wątła fabułka
tego filmu była właściwie tylko pretekstem dla czysto plastycznej
zabawy w kojarzenie i transpozycje obrazów z kilku prostych
elementów: czarnej plamy, kresek, trójkątów i
detali wyciętych ze starego żurnala.
Jeszcze dalej poszli obaj artyści w
surrealistycznym
Domu (1958). Na film złożyło się kilka
luźnych, pozbawionych wątku fabularnego epizodów, utrzymanych
w różnych konwencjach wynikających z wykorzystanego tworzywa:
od kolażu, poprzez zdeformowany ruch aktora i animację przedmiotów,
do "ożywionych" fotogramów Eadwaearda Muybridge'a.
Oba filmy stanowił waży krok w poszukiwaniach zmierzających do
nadania pełnej autonomii plastyce w filmie animowanym.
Nie mniejszą rewelacją jak filmy
Borowczyka i Lenicy była
Zmiana warty (1958) Haliny
Bielińskiej i Włodzimierza Haupego Banalna (w założeniu) historia
miłości żołnierza do królewny została tu "odegrana"
przez pudełka od zapałek. Znakomita pointa (ogień uczuć wywołuje
autentyczny pożar) dowodziła, że umiejętne wykorzystanie
specyficznych właściwości tworzywa pozwala na rozegranie filmu w
kilku płaszczyznach znaczeniowych.
Zmiana warty była jedną z
pierwszych produkcji nowej wytwórni warszawskiego Studia
Miniatur Filmowych, powstałego z założonej tutaj dwa lata wcześniej
przez Witolda Giersza i Mieczysława Poznańskiego Grupy Produkcyjnej
(filii Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku Białej). W
zapisywanych grubych kajetach wykazach produkcji SMF pod rokiem 1958
odnotowano siedem filmów. Z tych siedmiu trzy to pozycje
wybitne:
Zmiana warty,
Szkoła Waleriana Borowczyka
oraz
Uwaga Stefana Janika. Wspomnieć jeszcze warto
Przygody
marynarza Giersza: film dla dzieci o wartkiej akcji, pozbawiony
nadmiaru dydaktyki, miła odmiana po socrealistycznych bajkach o
kolektywach zwierzątek!
Był to czas odwilży. W kinach
królowały filmy Szkoły Polskiej:
Eroika Andrzeja Munka,
Pożegnania Jerzego Hasa i
Popiół i diament
Andrzeja Wajdy, Lenica i Borowczyk zdążyli już zrealizować swój
rewolucyjny debiut
Był sobie raz.... Pierwsze filmy ze studia
- wspomniane już
Zmiana warty czy
Szkoła -
współbrzmiały z atmosferą czasów. Może zresztą był to
rok szczególnie sprzyjający animacji, sztuce metafory i
skrótu, bowiem – jak pisał wybitny krytyk Jan Kott o
utworzonym właśnie kabarecie „Koń” – „kiedy
gesty narosły w ponure misterium, trzeba misterium zamienić w
groteskę.”
Owocną współpracę z
animatorami nawiązała w tym czasie para wybitnych scenografów:
Lidia Minticz Skarżyńska i Kazimierz Mikulski. Lalki i dekoracje
zaprojektowane przez nich głównie do filmów Jerzego
Kotowskiego (
Ostrożność, 1957;
Wystawa abstrakcjonistów,
1958;
Wędrówki Pana Księżyca, 1959) wyróżniały
się cechami dobrze znanymi z innych realizacji tych autorów:
skłonnością do lirycznego nadrealizmu. Kazimierz Mikulski był także
scenografem innego interesującego filmu Kotowskiego
Cień czasu
(1964, według scenariusza Jerzego Afanasjewa), którego
"bohaterami" były szkielety dwóch dłoni wypełzające
pewnego dnia spod leżącego na dnie morskim hitlerowskiego hełmu.
Następna dekada to niewątpliwie
Złoty Wiek polskiej animacji. Około 1960 roku pojawiło się w niej
kilka indywidualności, których twórczość, wraz z
filmami Lenicy i Giersza, odbiła się decydująco na kształcie
produkcji tej gałęzi kinematografii w następnych latach. Mowa o
Mirosławie Kijowiczu, Danielu Szczechurze, Kazimierzu Urbańskim i
Jerzym Zitzmanie. Twórcy ci opowiedzieli się za kinem w pełni
autorskim, w którym za ostateczny kształt dzieła odpowiada
właściwie jeden tylko człowiek, skupiający funkcje reżysera,
scenografa i literata. Międzynarodowe sukcesy
Labiryntu (1962)
Lenicy,
Małego Westernu (1960) i
Konia (1967) Giersza,
Fotela (1963) i
Hobby (1968) Szczechury,
Sztandaru
(1965),
Klatek (1966) i
Drogi (1971) Kijowicza
powtórzone zostały później jedynie przez najlepsze
filmy Ryszarda Czekały, Jerzego Kuci i Piotra Dumały. Zaczęto mówić
o Polskiej Szkole Animacji, zwanej też "filozofującą", jako
że jej specjalnością stał się żart z głębszym, uniwersalistycznym
podtekstem. Tak się przynajmniej mówiło, chociaż w istocie
podtekst ten często dotyczy¸ bardzo konkretnej, socjalistycznej
rzeczywistości. To umowna forma nadawała mu polor uniwersalnej
metafory.
Mistrzem przejrzystej metafory stał
się w swoich samodzielnych już filmach
Nowy Janko Muzykant
(1960) i
Labirynt Jan Lenica. Chociaż dały one początek
"szkole filozofującej", wysnuwały w sposób oczywisty
swoją wizję z konkretnej polskiej rzeczywistości i były kontynuacją
prasowej działalności tego artysty. W poszczególnych
sekwencjach filmów Lenicy, operujących zwięzłym językiem
graficznego skrótu, rozpoznawano bez trudu wcześniejsze prace
autora. Bohater
Labiryntu, na przykład, to "Człowiek o
niebezpiecznych myślach" z rysunku z 1957 roku.
Daniel Szczechura już w swojej
szkolnej etiudzie
Konflikty (1960) stworzył małe arcydzieło
politycznej satyry, ledwie tylko zamaskowanej groteskową formą. Ta
opowiastka o zmaganiach pewnego reżysera z komisją cenzorów
mówiła w gruncie rzeczy bez ogródek o tym, że decyzje
urzędników rozmijały się często diametralnie z odczuciami
publiczności. Przez pewien czas Szczechura kontynuował w takich
utworach, jak
Fotel czy
Karol (1966) nurt groteski
satyrycznej, ale nastawały już nieco inne czasy, czasy pewnej
stabilizacji, ale i nowego usztywnienia. Stąd i metaforyka
późniejszych filmów, zwłaszcza Mirosława Kijowicza
(
Klatki,
Wiklinowy kosz, 1967), przebierająca ułomności
i paradoksy dostrzeżone w najbliższym otoczeniu tak, by nadać im
rozmiary typowych przypadłości natury ludzkiej i ogólnodziejowych
prawidłowości.
Wśród znakomitych zresztą
dzieł tego ostatniego twórcy pozycją szczególną, i to w
skali całego dorobku polskiej animacji, jest
Sztandar, jedyny
film tak otwarcie stawiający pytania natury ideologicznej, dotyczące
problemu fasadowości sytuacji, w której atrybuty znaczą więcej
niż deklaracje. Anegdota filmu mówi o przygotowaniach do
pewnej manifestacji, która nie może się odbyć, gdyż jeden z
uczestników zgubił gdzieś swoją chorągiewkę. Koledzy
roztargnionego robią mu więc pranie mózgu, wywlekając na
wierzch wszystko, czym zaśmiecony jest jego umysł, aby gdzieś na
samym dnie znaleźć strzępki owego sztandaru.
Filmy Kijowicza zaludnione zostały
tłumem identycznych ludzików - anonimowych szarych obywateli,
ubranych w obowiązkowe szare garniturki, w berecikach "z
antenką" lub "oprychówkach" na głowach. Jest w
tych postaciach coś wspólnego z wizerunkiem mitycznego,
statystycznego Polaka, który stworzył w swoich rysunkach
satyrycznych publikowanych w prasie znany pisarz i dramaturg Sławomir
Mrożek.
W sferze techniki wielką karierę w
tym czasie zrobiła zainicjowana przez Lenicę i Borowczyka wycinanka,
jako technika pozwalająca pracować bezpośrednio pod kamerą, z
ominięciem licznego sztabu pracowników pomocniczych,
rozrysowujących oryginalne projekty, odtwarzających lalki, dekoracje
itp. a więc całej machiny produkcyjnej w sposób nieunikniony
deformującej pierwotną wizję artysty. Metoda ta, wywodząca się z
kolażu, zachęca też do sięgania po typowe dla niego "gotowe"
tworzywa: zdjęcia, ryciny, skrawki materii itp. Najpełniej
wykorzysta¸ te środki sam Lenica, którego
Nowego
Janka Muzykanta czy
Labirynt porównuje się z
kolażami Maxa Ernsta. Urokowi dziewiętnastowiecznych sztychów
architektonicznych poddali się także Mirosław Kijowicz (
Miasto,
1960;
Sztandar) i Daniel Szczechura (
Konflikty,
Karol).
Ale i w filmach innych twórców - np. Katarzyny Latałło
(
Pan Plastyk, 1964;
Fotografia rodzinna,
1968), Jerzego Zitzmana (
Pan Trąba, 1960;
Don Juan,
1963) czy Leonarda Pulchnego (
Skrzydła, 1965;
Kamienne
budowle, 1966) - pojawiły się, mniej lub bardziej liczne,
detale pochodzące z "trącących myszką" ilustracji. Podobne
elementy odnaleźć można też w polskim plakacie tego czasu, u Romana
Cieślewicza, Franciszka Starowieyskiego i innych grafików
tworzących Polską Szkołę Plakatu.
Wycinanką nawiązującą do sztuki
ludowej posłużyli się natomiast Władysław Nehrebecki (
Za borem, za
lasem, 1961) i Stefan Janik (
Trzy po trzy, 1965), a w
pewnym stopniu także Zitzman (
Bulandra i diabeł, 1959). W
wielu filmach wycinanka pojawiła się w formach syntetycznych,
maksymalnie uproszczonych, wykorzystywano też kontrasty wynikające z
zastosowania materiałów o różnych fakturach (
Pies i
kot, 1965, reż. Alfred Ledwig; filmy Stefana Janika
Uwaga,
1959;
Balony,
Szklany wróg, oba 1962).
Od wycinanki wyszedł także
Kazimierz Urbański, którego twórczość nastawiona
głównie na rozwiązywanie czysto plastycznych zagadnień stanowi
odosobnione zjawisko w naszej kinematografii. Błaha anegdota jego
filmów była zazwyczaj tylko "podkładką " dla
eksperymentów formalnych z użyciem nowych tworzyw i
technologii. Plastyka antymilitarystycznej groteski
Igraszki
(1962) – oparta o najprostsze elementy geometryczne kółka,
trójkąty itp., nawiązywała jeszcze wyraźnie do filmu Lenicy i
Borowczyka
Był sobie raz.... W późniejszej o rok
Materii tworzywem były kawałki włóczki wełnianej
układające się w płynnie przechodzące w siebie obrazy, niekiedy
zupełnie pozbawione odniesień przedmiotowych. Najbardziej
charakterystyczne dla Urbańskiego wydają się filmy, w których
stosował on efekty wywoływane bezpośrednio na taśmie poprzez
poddawanie jej odpowiednim procesom chemicznym i termicznym
(
Moto-gaz, 1963;
Słodkie rytmy, 1965;
Czar kółek,
1967;
Tren zbója, 1968). Zabiegi te współgrały z
tradycyjnymi technikami, a nawet zdjęciami dokumentalnymi.
Ciekawą propozycją odświeżenia
klasycznej animacji rysunkowej były filmy Witolda Giersza
Mały
western i
Czerwone i czarne (1963), w których
zrezygnowano z typowego okonturowanego rysunku na rzecz swobodnej,
barwnej plamy, kładzionej przez autora bezpośrednio na celuloidy.
Można podejrzewać, że źródłem inspiracji były tu ilustracje
Picassa do
Tauromachii Jose Delgado i
Don Kichota.
Filmy te już tylko krok dzielił od tzw. dynamicznego malarstwa,
techniki polegającej na animowaniu reliefu w grubej warstwie
niezaschniętej farby. Metodę tę zastosował Giersz m.in. w
Koniu,
a także, w licznych filmach, Piotr Szpakowicz (
Z paletą w puszczy,
1964;
Róża, 1972).
W filmie lalkowym po
Zmianie
warty Haupego i Bielińskiej coraz częściej sięgano po gotowe
przedmioty czyniąc z nich aktorów (
Pan Korek, 1958
scenografia Zofii Stanisławskiej-Howurkowej;
Guzik, 1964 -
scenografia Danuty Nowickiej). Oryginalną propozycją były filmy
Wacława Kondka:
Ondraszek (1959),
Gore! (1966) i
Largetto (1967), w których pojawiły się statyczne, a
więc wydawałoby się - niefilmowe, figurki ceramiczne. Laleczki z
papierowych serwetek "ożyły" na kawiarnianym stole w
Oczekiwaniu (1962) Giersza i Ludwika Perskiego. Wiele
projektów scenograficznych, odznaczających się dyscypliną w
podporządkowaniu tematowi i funkcjonalnością, stworzył Adam Kilian
(
Pyza, 1959;
Niebezpieczeństwo, 1963;
Sputnikowy
western, 1967), a także (do własnych i cudzych filmów)
Edward Sturlis (
Bellerofon, 1959;
Kwartecik, 1965) i
Tadeusz Wilkosz (
Worek, 1967). Sporadycznie z realizatorami
filmów lalkowych współpracowali znani plastycy, jak
Jerzy Krawczyk (
Pozytywka, 1960) i Leszek Rózga
(
Koziołki na wieży, 1964); ich projekty nie nosiły, niestety,
tego szczególnego piętna autorów, jak to się stało w
przypadku Lidii Minticz i Kazimierza Mikulskiego.
Tradycyjna kreskówka zawsze
dominowała w filmie dla dzieci, ale i tu nastąpiło po 1957 r.,
zdecydowane odejście od disneyowskiej (czy raczej sowieckiej) sztampy
i naturalizmu. Pełną wdzięku prostotą odznaczały się zwłaszcza
linearne postacie filmów Władysława Nehrebeckiego według
projektów Leszka Lorka i Jerzego Zitzmana (
Pajacyk i Pikuś,
Pajacyk, Pikuś i płomień, oba 1959) oraz Adama Jasińskiego
(
Myszka i kotek,1958). Tych zalet nie posiadały niestety
późniejsze seriale z
Bolkiem i Lolkiem na czele. Sporo
udanych, bezpretensjonalnych projektów do filmów
rysunkowych dla dzieci i dorosłych wyszło spod piórka Janusza
Stannego (
Vendetta, 1966) i Jana Szancenbacha (
Uwaga! Zły
pies, 1966), a także plastyków-reżyserów Wacława
Wajsera, Alfreda Ledwiga, Bogdana Nowickiego, Zofii Oraczewskiej i
innych.
Filmem absolutnie przełomowym i
niejako symbolicznie odżegnującym się od dominującego do tego czasu w
autorskim filmie animowanym nurtu „filozofującego" stała
się
Podróż Daniela Szczechury, do dziś chyba jeden z
najbardziej kontrowersyjnych filmów animowanych zrealizowanych
w Polsce. W filmie przez dłuższy czas nic się właściwie nie dzieje.
Kamera obserwuje podróżnego przez okno pociągu i jedynie
przesuwający się za przeciwległym oknem monotonny pejzaż zakłóca
zupełną statykę obrazu.
Podróż wystawiała na poważną
próbę cierpliwość widza oczekującego na jakiś morał, pointę,
bulwersowała, ponieważ biła w potoczne przeświadczenie, iż film
animowany musi opierać się na ruchu, nierealnej akcji i metaforze.
Następne filmy i wypowiedzi reżysera potwierdziły, że
Podróż
była symptomem znużenia dotychczas uprawianą konwencją. Dzieło to
niewątpliwie zainspirowało kilka innych filmów, wśród
nich ważne i nagradzane
Słupy betonowe (1971) Zbigniewa
Kamińskiego i Krzysztofa Nowaka.
W drugiej połowie lat
sześćdziesiątych i w początkach następnej dekady w polskim filmie
animowanym pojawiła się nowa fala interesujących debiutów. Do
kontynuatorów linii wytyczonej filmami Lenicy, Kijowicza i
Szczechury, a więc tzw. żartu filozoficznego, zaliczyć trzeba Stefana
Schabenbecka (
Wszystko jest liczbą, 1966;
Schody, 1968;
Inwazja 1970), Henryka Ryszkę (
Kompromis, 1972;
Ściany
mają uszy, 1974) i Janusza Wiktorowskiego (
En face, 1968;
Nic oryginalnego, 1974), których twórczość
wykazuje różnorakie powiązania (Ryszka był operatorem i
współrealizatorem filmów Schabenbecka, Wiktorowski
kilkakrotnie projektował oprawę plastyczną dla Ryszki, itd.).
Plastyka filmów wymienionej trójki zaskakuje
rozpiętością propozycji, łatwością przenoszenia się z jednej
konwencji w inną. W tej reprezentującej ogólnie wysoki poziom
stawce wyróżnia się zwłaszcza
Wszystko jest liczbą
kolejna celna metafora na temat przegranego buntu jednostki w
totalitarnym społeczeństwie. Giannalberto Bendazzi, znany włoski
historyk kina, napisał po latach o Schabenbecku, że jest jednym z
największych, a zarazem najmniej znanych twórców
polskiej animacji.
Najważniejszym zjawiskiem w polskim
filmie animowanym na przełomie dekad było jednak pojawienie się grupy
młodych realizatorów związanych z krakowską filią
warszawskiego Studia Miniatur Filmowych, utworzoną w 1968 roku, a w
sześć lat później usamodzielnioną jako Studio Filmów
Animowanych. Byli to uczniowie Kazimierza Urbańskiego z pracowni
rysunku filmowego ASP w Krakowie: Julian Antoniszczak (Antonisz),
Ryszard Czekała, Jan Janczak, Krzysztof Raynoch i Jerzy Kucia (do
których później doszlusowali m.in. Ryszard
Antoniszczak, Krzysztof Kiwerski, Andrzej Warchał). Ich filmy
odznaczały się łatwo rozpoznawalnymi cechami wizualnymi,
pozwalającymi niemal na pierwszy rzut oka przypisać dzieło, jeśli nie
konkretnemu autorowi, to przynajmniej studiu, w którym
powstało. W naszej kinematografii niewielu było wcześniej twórców
posiadających tak bardzo osobisty styl: Lenica, Kijowicz, Giersz,
Szpakowicz, Szczechura.
Czekała udowadniał, że można przy
użyciu wyrazistej grafiki robić filmy animowane oddziałujące równie
bezpośrednio, jak filmy aktorskie lub dokumentalne, czego wymownym
dowodem było odesłanie na półki debiutanckiego filmu tego
reżysera
Ptak (1968). Twórczość Czekały cechował
swoisty realizm. Surowa, ekspresyjna, czarno-biała wycinanka w
Synie
(1970),
Apelu (1972) czy
Sekcji zwłok (1973)
podporządkowana została rygorom fotograficznej kompozycji kadru.
Skróty perspektywiczne, nieostre wielkie pierwsze plany,
zaskakujące i niekiedy bardzo wyszukane punkty widzenia podkreślają
wiarygodność zdarzeń, aczkolwiek nie ma to nic wspólnego z
dosłownym, "hiperrealistycznym" odtwarzaniem świata.
Kucia, wychodząc od nieco
podobnej, "fotograficznej" z ducha wizji pokazał, że
animacja świetnie nadaje się do wydobywania z ludzkiej pamięci
okruchów wspomnień (
Powrót, 1972;
Winda,
1973). W późniejszych filmach (
W cieniu, 1975;
Szlaban,
1976) artysta użył nawet specjalnie preparowanych zdjęć, tym samym
włączył się w szerszy nurt, który można by określić mianem
"fotoanimacji". Nieco osobnym, choć niemniej wybitnym,
filmem pozostają
Refleksy (1979) jedyny w dorobku Kuci film
mówiący o jakimś dramatycznym zdarzeniu, tyle, że
rozgrywającym się w mikroskali. Jest to opowiedziana niemal z
przyrodniczą drobiazgowością historia owada, który zaraz po
wykluciu się z kokonu musi stoczyć śmiertelną walkę z innym owadem,
rozstrzygniętą przez człowieka przydepnięciem buta.
Antonisz przejął od
Urbańskiego zainteresowanie dla nietypowych tworzyw i eksperymentów
przeprowadzanych bezpośrednio w emulsji filmu, stworzył jednak własny
świat zaludniony postaciami o rozlewających się, pulsujących
kształtach, poruszających się wśród autentycznych trybików,
śrubek i innych odpadów z technicznego śmietnika (
Fobia,
1967;
Jak nauka wyszła z lasu, 1970;
Jak działa jamniczek,
1972). Jest w tych filmach tyleż reminiscencji sztuki pop, co i
żartobliwego do niej dystansu (
Film o sztuce biurowej, 1975).
Do oryginalnych technik tego twórcy należało m.in. odbijanie
na czystej błonie filmowej kadrów z matryc graficznych: płyty
cynkowej, klocka drzeworytniczego, kamienia litograficznego itp.
(
Słońce, 1977).
Ten typ filmów –
stwierdzał Antonisz w manifeście „Non Camera” –
jest wyraźnie nową dziedziną, leżącą raczej na przedłużeniu grafiki i
jej filozoficznego działania, niż filmu komercjalnego, zawodowego.
(...)Realizacja filmów eksperymentalnych metodami grafiki
artystycznej poprzez odbijanie grafik bezpośrednio na taśmie filmowej
z pominięciem kamery filmowej jest szansą stworzenia filmu będącego
autentycznym dziełem sztuki!
Działalność tego przedwcześnie
zmarłego, niezwykle wszechstronnego twórcy nie tylko plastyka
i filmowca, ale także muzyka i wynalazcy wykazywała (co wcześniej
udało się chyba jedynie Gierszowi), że tradycyjne podziały na film
dla dorosłych, dla dzieci i eksperymentalny (czyli, wedle potocznej
opinii, dla nikogo) nie muszą obowiązywać.
Fotoanimacje, realizacje, które
posługując się techniką zdjęć poklatkowych za podstawowe tworzywo
biorą fotografię z natury (oczywiście nie chodzi tu o wykorzystanie
detalu wyciętego ze zdjęcia jedynie jako elementu kolażu, jak to
uczyniono np. w filmie
Serce z 1965 r., z bardzo ciekawą
zresztą scenografią Wojciecha Krakowskiego), zaczęły tworzyć w latach
siedemdziesiątych osobny, wyraźny nurt. Za jego prekursora uznać
trzeba Waleriana Borowczyka, który już w 1958 roku posłużył
się w
Szkole aktorem "animowanym", czyli statycznymi
fotogramami "ożywianymi" klatka po klatce. Jeszcze
wcześniej był omawiany już
Dom Borowczyka i Lenicy, w którym
m.in. pojedynkowali się dwaj szermierze ze zdjęć i pochylała głowę w
odrealnionym geście aktorka.
Na fotografiach oparł scenografię
do filmów
Pierwszy, drugi, trzeci (1964) i
Podróż,
Skok (1978) Daniel Szczechura, poddając jednak materiał
wyjściowy różnorakim uzupełnieniom i przetworzeniom. Aktorską,
trickową groteskę zrealizował w oprawie naśladującej
dziewiętnastowieczne miedzioryty ilustracyjne Anatol Radzinowicz
(
Allegro vivace, 1965), nawiązując w pewnym stopniu do
głośnego filmu czechosłowackiego
Diabelski wynalazek. Na
ciągach statycznych fotografii budował swoje filmy Krzysztof Nowak
(
Żywy obraz, 1974;
Flirt, 1975;
Komiks, 1976);
skomplikowanym zabiegom poddawał zdjęcia filmowe Zbigniew Rybczyński,
łącząc je z innymi technikami, kolorując, deformując ruch (
Zupa,
1975;
Święto, 1975;
Lokomotywa, 1976;
Tango
1980). Podobne efekty wykorzystali także: Stanisław Lenartowicz
(
Śniadanie na trawie, 1975), Krzysztof Kiwerski (
Ryszard
III, 1976) i Zbigniew Szymański (
Jesień, 1977) - każdy
jednak w swój własny indywidualny sposób. Wspomnieć
wypada wreszcie Hieronima Neumanna, autora kilku zegarmistrzowsko
precyzyjnych filmów trickowych wyrastających z ducha
Rybczyńskiego, u którego zresztą twórca ten terminował
(
5/4, 1980;
Blok, 1982).
Nagrodzone Oscarem Tango
Rybczyńskiego jest dziełem szczególnie godnym uwagi nie tylko
ze względu na nagrody i wirtuozerię techniczną, z jaką zostało
zrobione (taśma eksponowana trzydziestosześciokrotnie!). To przede
wszystkim bardzo zabawny portret polskiego społeczeństwa w pigułce.
Także
Święto to nie tylko popis inwencji wizualnej, lecz
również celny obraz zgrzebnego konsumpcjonizmu epoki rządów
Edwarda Gierka.
Wachlarz propozycji plastycznych w
latach siedemdziesiątych był bardzo szeroki. Niepokojące obrazy "nie
z tego świata" powoływał do życia Jerzy Kalina (
W trawie,
1974;
Muszla, 1975;
Ludwik, 1976). Wizje ze złych snów
materializowały się w filmach Zdzisława Kudły (
Bruk, 1971;
Szum lasu, 1972; I
mpas, 1975). Stylistyką komiksową
posługiwał się Ryszard Antoniszczak (
Żegnaj paro, 1974;
Fantomobil, 1977), Marian Cholerek (
Jutro, 1974;
Strzelnica, 1975) i Leszek Kornorowski (
Te okrutne
zabijaki, 1974;
Na każde wezwanie, 1976). Nacechowane
indywidualnym stylem filmy autorskie zrealizowali też przedstawiciele
tzw. nowej fali w polskim rysunku prasowym: Andrzej Krauze (
Lekcja
fruwania, 1973), Marek Goebel (
Przechadzka, 1976) i przede
wszystkim nieco starszy od nich Andrzej Czeczot (
Kierdel, 1973
- wspólnie z Bronisławem Zemanem,
Gody, 1977;
Makatki,
1977 i lata następne).
Filmy te noszą cechy odmiennych
wrażliwości i temperamentów ich autorów, niemniej w
sumie, paradoksalnie, składają się na dość jednorodny opis pewnych
aspektów komunistycznej rzeczywistości klimatu swoistego
surrealizmu socjalistycznego (przedstawionego najlepiej w powieści
Tadeusza Konwickiego
Mała apokalipsa). Był to opis daleki od
optymistycznej wizji rozpowszechnianej przez przybierającą na sile
propagandę sukcesu, której praktykę inteligentnie obnaży¸
Julian Antonisz w
Ostrym filmie zaangażowanym (1979). Tylko
zapewne niepoważnej formie zawdzięcza ten twórca kina
non-camerowego fakt, że jego film nie został zakazany przez cenzurę.
Zresztą nie tylko te filmy nie
bardzo jakoś współbrzmiały z potokiem optymizmu lejącym się ze
środków masowego przekazu, a zwłaszcza (z małymi wyjątkami)
nie umiały czy też nie chciały bawić publiczności. Niektóre z
nich, na przykład
Lekcja fruwania Andrzeja Krauzego, niewinna
w końcu opowiastka o ptaszku, który w klatce zamienił się w
ospałego, czworonożnego stworka, niezdolnego po uwolnieniu do lotu,
nie miały łatwego żywota, bo komuś wydającemu decyzje z czymś się
skojarzyły. Tak naprawdę powstał w tym okresie tylko jeden film
otwarcie obnażający patologię życia publicznego:
A-B
Kijowicza. Nie było tu żadnego kamuflażu, rzecz dotyczyła powszechnie
uprawianej praktyki "podwójnego języka" innego na
pokaz (A), innego w rozmowach na stronie (B).
Swoisty minorowy klimat polskiej
animacji z lat siedemdziesiątych (z wyłączeniem oczywiście produkcji
dla dzieci) był szczególnie widoczny z dystansu
geograficznego. Piszący te słowa miał okazję wzięcia udziału w
dyskusji po projekcji dobrego, choć nieco przypadkowo dobranego
zestawu polskich filmów w jednej z zachodnich stolic
europejskich. Pokazano tam między innymi
Muszlę (1975) Jerzego
Kaliny,
Widok z góry (1978) Marka Komzy,
Skok
(1978) Szczechury, któryś z filmów Piotra Szpakowicza
oraz na okrasę
Bankiet (1976) Zofii Oraczewskiej i
Strzelnicę
(1975) Mariana Cholerka. Utwory wydawałoby się zupełnie różne,
a jednak obca publiczność, nawiasem mówiąc głęboko poruszona
tym, że animacja może być dziedziną tak poważnej refleksji
egzystencjalnej, wychwyciła bezbłędnie wspólne im nuty. Niemal
we wszystkich tych filmach jednostka podlega destrukcyjnemu działaniu
otoczenia, degradacji. W dwóch bohater popełnia lub usiłuje
popełnić samobójstwo (
Widok z góry, Skok), w
jednym strzela się do ludzi dla sportu (
Strzelnica), w jeszcze
innym potrawy pożerają biesiadników (
Bankiet) itd.
Rozmiar pesymizmu ewokowanego przez polską animację był¸
niewątpliwie imponujący.
Ale zdarzały się też bardziej
optymistyczne przebłyski jasnowidzenia. Takim proroczym filmem
zapowiadającym bliskie wydarzenia polityczne okazał się żart Mariana
Cholerka
Z górki (1979) opowiadający o staczającym się
w dół wozie wiozącym gromadkę ludzików. Pojazd rozbija
się na wybojach, kolejno gubi koła, aż wreszcie ginie w oddali
niesiony na ramionach pasażerów.
Wkrótce o bankructwie
wehikułu zwanego Polską Ludową zaczęło się mówić otwarcie.
Ośmielło to Andrzeja Warchała do podjęcia heroicznej, ale udanej
próby rozliczenia całej powojennej historii PRL-u w kilku
minutach. Jego
Droga z przejazdem strzeżonym (1981) to
projekcja wspomnień kierowcy samochodu stojącego przed opuszczonym
szlabanem. W ciągu kilku minut przez ekran przesuwają się utrwalone w
pamięci kadry z różnych etapów życia
pięćdziesięcioletniego mężczyzny od wyzwolenia poczynając, a na
Sierpniu '80 kończąc. Tworzy się z tego zwięzła kronika życia
przeciętnego Polaka rzucona na tło wydarzeń politycznych kraju.
Zmieniają się kolejne ekipy na odświętnych trybunach, zmieniają się
portrety na transparentach, tylko bohater pozostaje wciąż ten sam.
Wreszcie szlaban unosi się w górę, ale samochód nie
rusza. Z tyłu rozlega się ponaglające trąbienie przechodzące w
zbiorową syrenę. I jeszcze jeden wybitny, a wcześniej zapewne
niemożliwy film z tego samego roku:
Solo na ugorze Kaliny,
historia chłopa, który z mozołem żłobi pługiem w wielkiej
gramofonowej płycie rowek z propagandowo-patriotyczną pieśnią
„Ukochany kraj, umiłowany kraj.”
Zanim na dobre wkroczymy w lata
osiemdziesiąte należy odnotować z kronikarskiego obowiązku powstanie
we wrześniu 1979 roku przy poznańskim ośrodku telewizyjnym ostatniego
z państwowych studiów filmów animowanych.
Czasy późnogierkowskiego
kryzysu i lata osiemdziesiąte nie były dla animacji czasem straconym.
W okresie tym debiutowała kolejna fala młodych, ale o bardzo
określonych obliczach animatorów: ostatni bodajże kontynuator
"szkoły filozofującej" Aleksander Oczko (
Gra, 1977;
Klatka, 1978;
Defekt, 1979), miłośniczka prozy Brunona
Schulza Alina Skiba (
Życiorys Brunona S. wyciągnę«ty z
szuflady, 1979), reprezentujący czarny humor Aleksander
Sroczyński (
W trawie nie tylko piszczy..., 1981;
Film
animowany, 1982;
Apteczka pierwszej pomocy, 1983),
ujmująco intymna Ewa Bibańska (
Portret niewierny, 1981;
Koniec, 1983), ironiczny "fotoanimator" Marek
Serafiński (
Mówca, 1980;
Dworzec, 1984,
Koncert,
1987) i niewątpliwy lider tego pokolenia, rozmiłowany w Kafce i
Dostojewskim Piotr Dumała (
Lykantropia, 1981;
Czarny
Kapturek, 1983;
Latające włosy, 1984;
Łagodna,
1985).
Mimo ogłoszonego 13 grudnia
1981 r. przez gen. Jaruzelskiego stanu wojennego powstało kilka
zaskakująco aktualnych dzieł. Przede wszystkim
Mój dom
(1983) jeszcze jednego debiutanta Jacka Kasprzyckiego, który z
nieruchomego punktu widzenia ukazał przemiany fasady jednej
poznańskiej kamienicy od I wojny światowej do grudnia 1981 roku.
Zmieniają się szyldy z niemieckich na polskie i na odwrót,
jedne portrety i slogany zastępowane są innymi, a ulicą przechodzą
demonstracje, procesje lub przejeżdżają czołgi. Wreszcie dom pokrywa
się rusztowaniami, a na płocie pojawia się napis: "Remont"
aluzja do nadziei, jaką było powstanie Solidarności, pierwszego
niezależnego związku zawodowego w Sowieckim Bloku. Prościutka
metafora, która naprawdę działała. Także
Esperalia
Jerzego Kaliny projekcja delirycznych wizji zapijającego się na
śmierć intelektualisty, wzmocniona jeszcze śpiewanym z offu wierszem
Osipa Mandelsztama. Oglądana w środku stanu wojennego robiła
niewątpliwie wrażenie.
Bezsprzecznie największą
indywidualnością generacji debiutującej w ostatniej dekadzie PRL-u
stał się Piotr Dumała, świetny rysownik, uprawiający przemiennie
"czarne" (w sensie humoru) kreskówki i bardzo
malarskie, chociaż również utrzymane w ciemnych nastrojach,
opowieści o freudowskich podtekstach. Dla tych ostatnich Dumała
wynalazł własną oryginalną technikę animowania obrazów na
płytach gipsowych. Zrobiona w tej technice
Łagodna według
Dostojewskiego to jeden z najbardziej uhonorowanych na
międzynarodowych festiwalach polskich filmów animowanych.
Marek Serafiński to drugi
ważny i chyba wciąż niedoceniony przedstawiciel tego samego
pokolenia. Jest autorem kilku interesujących filmów z
zastosowaniem techniki "borowczykowskiej" - manipulowanych
zdjęć aktorskich. Jego znakomity
Koncert powstał u schyłku
ancien régime’u i dlatego może został powszechnie
przeoczony. A szkoda, bo dziś ta satyra na dygnitarzy strojących się
w anielskie piórka jest chyba jeszcze bardziej aktualna, niż
kiedyś.
Ze starszej generacji najciekawsze
filmy w latach osiemdziesiątych zrealizowali Daniel Szczechura
(dyptyk
Fatamorgana) i Jerzy Kucia (
Wiosna,
Odpryski,
Parada). Był to jednak łabędzi śpiew polskiego kina
autorskiego, które wciąż nie otrząsnęło się z szoku, jakim
było przejście na gospodarkę rynkową. Jest w tym jakaś dziejowa
ironia, że sztuka, która przez dziesięciolecia doskonaliła się
w subtelnej dywersji, doprowadzając do perfekcji język ukrytej
krytyki systemu, po załamaniu się tego ostatniego nie znajduje dla
siebie miejsca w nowej rzeczywistości.
Oczywiście film autorski i
eksperyment nie stanowiły nigdy głównego nurtu produkcji
polskich studiów. Wśród tych bardziej konwencjonalnych
realizacji, głównie dla dzieci, też zdarzały się, jeśli nie
perły, to przynajmniej ich całkiem dobre imitacje, na przykład
Przygoda w paski (1960) Aliny Maliszewskiej,
Trzynasty
baran (1965) Oraczewskiej czy edukacyjne
Dinozaury (1963)
Giersza,
Miary czasu (1963) Piotra Pawła Lutczyna i
Narodziny
ziemi (1974) Stefana Szwakopfa.
Warto też byłoby poświęcić
osobne studium muzyce w polskim filmie animowanym. Rzadko pamięta się
dziś, że pisali ją często kompozytorzy o międzynarodowej dziś
renomie: Krzysztof Penderecki (m.in.
Szklany wróg,
1961;
Balony, 1962;
Słodkie rytmy), Augustyn Bloch
(
Małpa w kąpieli, 1959), Grażyna Bacewicz (
Wiosenne
przygody krasnala Hałabały, 1959), Kazimierz Serocki (m.in.
Obrazki wiejskie, 1959;
Scherzo wiosenne, 1960;
Z
paletą w puszczy,
Samotność 1965,
Libido, Koń),
Krzysztof Komeda (
Klatki,
Wiklinowy kosz) i inni.
Od czasu upadku komunizmu
największe sukcesy odnosiły znów filmy dwóch twórców,
którzy uznanie na arenie międzynarodowej zdobyli już w
poprzednich dekadach: Jerzego Kuci i Piotra Dumały. Obaj pozostali po
prostu wierni swojemu stylowi i w niespiesznym rytmie kontynuowali
to, co zaczęli wcześniej. Kucia – kino okruchów
wspomnień, zawieszone gdzieś między jawą i snem; Dumała – kino
penetrujące najmroczniejsze zakamarki ludzkiej podświadomości. Obaj
też stworzyli swoje najważniejsze dzieła. Pierwszy –
Przez
pole (1992) i
Strojenie instrumentów (2000),
a Dumała
Franza Kafkę (1991) i półgodzinną
Zbrodnię
i karę (2000) według Dostojewskiego.
Niespodziewanie mały renesans
zaczął przeżywać film lalkowy. Kilka filmów powstałych w tej
technice zasługuje niewątpliwie na uwagę, zarówno ze względu
na formę, jak i treść. Marek Skrowecki swoimi dwoma filmami
D.I.M.
(1992) i
Marchenbilder (1998) wysunął się na pozycję
najważniejszego realizatora pracującego dziś w tej technice.
Wspomnieć wypada też dwa filmy innych twórców,
przypadkowo inspirowane tym samym utworem literackim, jedną z Bajek z
Królestwa Lailonii wybitnego filozofa Leszka Kołakowskiego:
O
największej kłótni (1998) Zbigniewa Koteckiego i
Za
grosz Agnieszki Woźnickiej (1998, film dyplomowy studentki Szkoły
Filmowej w Łodzi).
Film Woźnickiej to zresztą
jeden z wielu przykładów udanych filmów twórców
bardzo młodych, którzy po pierwszym sukcesie muszą walczyć z
twardą rzeczywistością ekonomiczną. Zadebiutować, zwłaszcza pod
skrzydłami którejś z uczelni artystycznych, nie jest tak
trudno. Sztuką jest dopiero utrzymanie się w branży. Do
najzdolniejszych animatorów młodego i najmłodszego pokolenia
należą dziś m.in.: Paweł Borowski (
Kocham cię, 2003), Piotr
Karwas (
Maski, 1998, zrealizowany w Niemczech), Tomasz Kozak
(
Opera ocalenia, 1998;
627 romans gentelmana, 2000),
Anna Matysik (
Nalepioki, 2000), Wojciech Sobczyk (
Wiosna
1999, 2000), Robert Sowa (
Fryzjer, 1996,
Portret we
wnętrzu, 1999), Wioletta Sowa (
Pomiędzy nami, 2000), Edyta
Turczanik (
Cienie, 2000), Robert Turło (
Kosmiczna gra
2001), Wojciech Wawszczyk (
Headless, 1999; zrealizowany w
Niemczech;
Mysz, 2001, prod. polsko-niemiecka), Elżbieta Wąsik
(
Ślub krawca, 2001).
Polscy młodzi filmowcy
opanowali oczywiście technologie komputerowe, jak i ich rówieśnicy
na świecie. Wyznawcy poetyki sciencie fiction i fantasy tworzą własny
zamknięty krąg wtajemniczonych. Należą do niego malarz Zbigniew
Maciej Dowgiałło i realizujący właśnie pełnometrażowy film
Przebudzenie Wojciech Majewski. Uzyskanie nominacji do Oscara
przez
Katedrę (2002) debiutanta Tomka Bagińskiego, twórcę
wcześniej nie znanego w środowisku animatorów, pokazuje, że w
epoce, w której każdy może zrobić przyzwoity film na domowym
komputerze, możemy być co chwila zaskakiwani. W tym zresztą nadzieja
nie tylko polskiej animacji.
Marcin Giżycki